Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Siała baba MAK.... - czyli kłamstw i tuszowania zamachu ciąg dalszy
"Błędem jest powszechne nazywanie ppłk. Pawła Plusnina kontrolerem. Jego odpowiedzialność jest w rzeczywistości znacznie większa. Powierzono mu bowiem kierowanie przestrzenią powietrzną, a nie jedynie jej obserwację. Sęk w tym, że pojęcie "kontrola lotów" ma znaczenie i techniczne, i prawne. W języku rosyjskim, aby wyrazić, że oficer na wieży nie tylko "kontroluje", ale "kieruje" ruchem statków powietrznych, nazywa się go "kierownikiem lotów" (ros. rukowoditiel poliotow). Niewłaściwie odczytywany jest też fragment korespondencji wieży z Iłem-76. Po komendzie do odejścia na drugi krąg jeden z członków załogi wypowiada słowo "szcziass". Większość tłumaczy zinterpretowała je jako przyjęcie wykonania rozkazu. Tyle że w wojskowym lotnictwie jest to zwrot żargonowy i ma znaczenie przeciwstawne - ironicznie wyrażonej odmowy wykonania polecenia. Szczegółowej analizie przebiegu ostatniej fazy lotu polskiego Tu-154M do Smoleńska z perspektywy sytuacji w kokpicie nie towarzyszy analogiczna praca ekspertów nad zapisami rozmów na wieży smoleńskiego "Korsarza". Tymczasem bez wnikliwej analizy tej korespondencji nie dowiemy się, co naprawdę działo się w ostatniej i decydującej fazie lotu polskiego tupolewa. W ocenie pracy zespołu kierującego lotami na lotnisku wojskowym w Smoleńsku podstawowym źródłem informacji są nagrania rozmów osób znajdujących się na wieży. Pod presją ujawnienia przez polskich specjalistów fragmentów zapisu, MAK, już po opublikowaniu swojego raportu końcowego, zdecydował się na ujawnienie pełnej transkrypcji zawartości taśm. Strona polska dysponuje zapisem rozmów z mikrofonu otwartego w pomieszczeniu, z którego prowadzono kontrolę ruchu powietrznego w rejonie lotniska Siewiernyj oraz sprowadzano samoloty (40 stron) oraz nagrań korespondencji radiowej (25 stron) i telefonicznej (18 stron). Wszystkie one rozpoczynają się około 6.30 czasu warszawskiego i kończą się tuż po katastrofie o 8.43. Eksperci Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego poświęcają około dwóch stron swojego raportu omówieniu zainstalowanych w punkcie kierowania ruchem lotniczym urządzeń rejestrujących, wymieniają rodzaj i liczbę zainstalowanych magnetofonów i opisują ich działanie 10 kwietnia. Stwierdzono, że zapis jest poprawny i z pominięciem jednego fragmentu kompletny, zaś nagranie wideo pracy radiolokatora nie zostało wykonane z powodu usterki technicznej (zwarcia zasilania jednego z elementów magnetowidu). W odniesieniu do treści zapisów MAK nie przeprowadził jednak żadnej analizy. W całym, liczącym 210 stron raporcie nie pada ani jeden cytat ze słów oficerów kierujących lotami. Poza tabelami z przepisanymi z nagrań wypowiedziami nie wykonano żadnej pracy nad tym materiałem. Świadczą o tym między innymi drobne rozbieżności w zapisach tych samych zdań z kilku źródeł (na przykład z mikrofonu otwartego i telefonu), a także zupełny brak odniesień do rozmów grupy kierującej lotami w całej opublikowanej przez MAK dokumentacji. Zupełnie inaczej ma się sprawa z zapisem zarejestrowanym w kabinie polskiego samolotu. Tu nie tylko znacznie wcześniej powstały transkrypcje i przekazano je zaraz stronie polskiej, ale poddano je dogłębnej analizie. Wykonano tłumaczenie całego materiału i przedstawiono go w postaci kilkukolumnowej w celu ułatwienia czytania tekstów. Nagranie analizował zespół złożony z psychologów zajmujących się badaniem pilotów oraz innych ekspertów lotniczych, również sprowadzonych z Polski. Aby uprawdopodobnić hipotezy MAK odnośnie do znajdowania się różnych osób w kokpicie samolotu, zaangażowano firmę "Forenex" z Sankt Petersburga, zajmującą się audioskopią i odzyskiwaniem uszkodzonych zapisów dźwiękowych. Efektem pracy tych ekspertów było zresztą odczytanie tylko jednego zdania, które przypisano dyrektorowi Protokołu Dyplomatycznego MSZ Mariuszowi Kazanie. Tymczasem dla właściwego zrozumienia tego, co naprawdę działo się w baraku, szumnie nazywanym wieżą, służącym do kierowania ruchem powietrznym na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj, nie wystarczy opublikowanie zapisów rosyjskich zdań. Konieczna jest także analiza uwzględniająca cały kontekst sytuacyjny i używany żargon profesjonalny. Do poprawnej analizy musimy uwzględnić, że mówią to ludzie na niskim szczeblu hierarchii wojskowej, niespodziewający się, że ktokolwiek będzie odsłuchiwał ich wypowiedzi. Posługują się skrótami myślowymi, pojęcia lotnicze wyrażają w sposób niekiedy odbiegający od podręczników i oficjalnej dokumentacji technicznej. Nakładają się na to cechy rosyjskiego żargonu wojskowego, we współczesnej Polsce mało znane. Stąd narzuca się konieczność przeprowadzenia analizy całego zapisu, najlepiej w oparciu o posiadane przez MAK nagrania, a nie tylko ich transkrypcje, ze względu na niezwykle istotną w języku rosyjskim intonację. Aby taka analiza była efektywna, należałoby zaangażować nie tylko ekspertów w dziedzinie filologii rosyjskiej i lingwistyki, ale również doświadczonych lotników wojskowych z Rosji i Polski. Współpraca znawców zagadnień językowych z praktykami mogłaby zaowocować wyjaśnieniem szeregu elementów, o które do dziś pytają polscy specjaliści. Polska może przecież także zaangażować psychologów, również rosyjskich, którzy wzbogacą interpretację dramatycznych wydarzeń z 10 kwietnia o ich tło, wynikające z osobowości i stanu emocjonalnego uczestników zdarzeń. Zrozumienie używanych w lotnictwie wyrażeń w języku rosyjskim bywa często tylko pozornie łatwe. Samo słowo "lotnik" może w języku polskim oznaczać nie tylko pilota samolotu, ale szerzej również ludzi związanych z lotnictwem, szczególnie wojskowym. W języku rosyjskim "liotczik" to jedynie ten, kto lata, a ludzi lotnictwa w szerszym rozumieniu określa słowo "awiator". Na lecący samolot Rosjanie mówią nie tylko "samoliot", ale w kontekście profesjonalnym często pada słowo "bort" (dosłownie "pokład"), które może oznaczać też cały lot maszyny, szczególnie gdy towarzyszy temu numer rejsu. Znaczenie nie tylko techniczne, ale i prawne może mieć sens pojęcia "kontrola lotów". "Kontrola" to słowo rozpowszechnione za pośrednictwem języka angielskiego, w którym może oznaczać nie tylko nadzór i sprawdzanie czyjejś pracy, ale również władzę w szerokim sensie. Jednak w lotnictwie używa się oddzielnych terminów "air traffic control" (kontrola ruchu lotniczego, ATC) i "air traffic management" (zarządzanie ruchem lotniczym, ATM). W języku rosyjskim także, aby wyrazić, że oficer na wieży nie tylko "kontroluje", ale "kieruje" ruchem statków powietrznych, nazywa się go "kierownikiem lotów" (ros. rukowoditiel poliotow). Błędem jest więc rozpowszechnione w mediach nazywanie ppłk. Plusnina kontrolerem. Jego odpowiedzialność jest znacznie większa. Powierzono mu bowiem kierowanie przestrzenią powietrzną, a nie jedynie obserwację, ocenianie i odnotowywanie przebiegu sytuacji, jak można byłoby zrozumieć słowo "kontrola". Gdy po raz pierwszy próbował lądować w Smoleńsku rosyjski Ił-76, po komendzie do odejścia na drugi krąg pada słowo "szcziass", wypowiedziane prawdopodobnie przez załogę iła. W języku rosyjskim oznaczane jest ono skrótem od "siejczas" ("zaraz, już"), które większość tłumaczy zinterpretuje w tym kontekście jako przyjęcie rozkazu do wykonania. - Ale to w wojskowym lotnictwie stwierdzenie żargonowe i ma znaczenie przeciwstawne - ironicznie wyrażonej odmowy wykonania polecenia! - wyjaśnia nam Siergiej Wieriewkin, rosyjski publicysta, który przez 13 lat pracował na rosyjskich lotniskach, również wojskowych. Rozszyfrowanie podobnych pułapek, jakie zawierają zapisy rozmów Plusnina, Ryżenki i Krasnokutskiego ze sobą, z załogami samolotów oraz z innymi służbami, jest zadaniem, które nie ominie chcących rzetelnie i obiektywnie zbadać sposób kierowania ruchem na lotnisku w Smoleńsku. Rosyjski organ, powołany specjalnie w celu badania okoliczności katastrof, uchylił się od wykonania tego zadania. Być może pracę tę wykonają dysponujący uboższym materiałem źródłowym eksperci polskiej komisji. Tak czy inaczej jest ona niezbędna." źródło: naszdziennik.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 732
Dołączył: 2 Lip 2008r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 79
Dołączył: 2 Marz 2011r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
mirek 777
mam do ciebie jedno pytanie,czy wiesz gdzie był i co robił J.Kaczyński w czasie stanu wojennego gdy wszyscy inni w tym czasie byli internowani? |
|
Posty: 289
Dołączył: 16 Marz 2009r. Skąd: stalowa wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
CYTAT mirek 777 mam do ciebie jedno pytanie,czy wiesz gdzie był i co robił J.Kaczyński w czasie stanu wojennego gdy wszyscy inni w tym czasie byli internowani? Jak to gdzie w TV w filmie |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Odpowiem na to pytanie w temacie właściwym dla rozmów o Jarosławie Kaczyńskim, czyli "Prawo i Sprawiedliwość"
Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
PO chce doprowadzić do kolejnego rozbioru Polski
"Ostatnio ks. prof. Czesław S. Bartnik przypomniał raz jeszcze, że działalność Ruchu Autonomii Śląska wpisuje się w unijną ideologię rozbijania państw na regionalne quasi-państewka. Tymczasem koalicja zawiązana przez Platformę Obywatelską i Polskie Stronnictwo Ludowe z RAŚ w województwie śląskim trzyma się mocno. W wyborach samorządowych "autonomiści" uzyskali w skali województwa ponad 122 tysiące głosów (8,5 proc.). Najlepszy wynik zanotowali w okręgach: chrzanowskim (17,5 proc.), katowickim (16 proc.) i rybnickim (14,6 proc.). Do rady powiatu Rybnika RAŚ zdobył aż 25,6 proc. głosów. Ostatnio jeden z członków tej organizacji przypomniał, że celem ich działań jest "Autonomiczne Województwo Górnośląskie w ramach Polskiej Rzeczypospolitej Regionów!". Nielojalny Gorzelik W programie wyborczym RAŚ znalazła się następująca deklaracja: "Nasz start w wyborach samorządowych na szczeblu wojewódzkim podporządkowany jest strategii 'Autonomia 2020', zakładającej przekształcenie Rzeczypospolitej Polskiej w ciągu dziesięciu lat w państwo regionalne". Strategia przewiduje w pierwszym etapie lobbowanie na rzecz regionalizacji państwa polskiego. Z chwilą wejścia do sejmiku trzech przedstawicieli RAŚ cel ten został zrealizowany. Umowa koalicyjna z PO - PSL zakłada współpracę w kadencji Sejmiku Województwa Śląskiego w latach 2010-2014. Pierwszym rezultatem porozumienia był wybór Jerzego Gorzelika, lidera RAŚ, na członka zarządu województwa. 15 lutego 2011 r. zarząd podjął wyraźnie konfrontacyjną decyzję: trybuny Stadionu Śląskiego w Chorzowie będą w barwach regionalnych, żółto-niebieskich, a nie - jak przyjęto pierwotnie - biało-czerwonych. Tym samym zrealizowany został kolejny postulat z umowy. Pozbawienie Stadionu Śląskiego (Narodowego) barw biało-czerwonych ma miejsce w roku obchodów 90. rocznicy III Powstania Śląskiego. Nie mniejszym skandalem jest powierzenie Gorzelikowi kierowania zespołem, który ma przygotować program tych uroczystości. A przecież, jego zdaniem, powstania śląskie to nie powstania narodowe, ale "wojna domowa", konflikt, który podzielił górnośląską społeczność. Jeszcze gdy był przewodniczącym Związku Ludności Narodowości Śląskiej, deklarował: "Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Nic Polsce nie przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem i nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa". Teraz, jako lider Ruchu Autonomii Śląska, realizuje strategię "Autonomia 2020", która dąży m.in. do utworzenia w Polsce Ligi Regionów, zorganizowania w 2012 r. w Poznaniu ogólnopolskiej konferencji zwolenników autonomii i manifestacji - Marszu Regionów - w Warszawie w 2015 roku. Kolejne akcje to referenda mające doprowadzić do zmiany Konstytucji i wejścia w życie w 2020 r. Statutu Organicznego Województwa Śląskiego, który określi zasady autonomii. Spór o język W ostatnim czasie polem współpracy PO i RAŚ stała się kwestia nadania językowi śląskiemu statusu języka regionalnego. Pod poselskim projektem ustawy w tej sprawie podpisali się posłowie wszystkich klubów parlamentarnych. Projekt noweli ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym trafił pod koniec października ubiegłego roku do marszałka Sejmu. Poza nadaniem mowie śląskiej statusu języka regionalnego znalazł się w nim zapis dotyczący poszerzenia składu Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych o dwóch przedstawicieli grupy języka śląskiego. Ustawa miałaby wejść w życie z początkiem 2013 roku. Aby zrealizować swoje zamierzenia, inicjatorzy akcji starają się uzyskać wsparcie w kręgach unijnych. Na początku lutego 2011 r. poseł PO Marek Plura, autor projektu ustawy dotyczącej uznania śląskiego za język regionalny, spotkał się z ekspertami Rady Europy. W rozmowach uczestniczyli również m.in. członkowie kierownictwa Ruchu Autonomii Śląska. Tematem przewodnim były kwestie związane z językiem śląskim oraz realizacja Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych w Polsce. Poseł PO złożył oficjalną prośbę o poruszenie kwestii prac nad nowelizacją ustawy podczas spotkania ekspertów Rady Europy z przedstawicielami rządu polskiego w Warszawie! Poseł Plura ubolewał: "Mimo pozytywnych działań organizacji pozarządowych pielęgnujących język śląski nasza mowa ulega szybkiej deformacji pod wpływem języka polskiego. Ubożeje zasób słownictwa śląskiego stosowanego na co dzień, coraz rzadziej, zwłaszcza w miastach, usłyszeć można zdania budowane z zastosowaniem składni swoistej dla śląskiej mowy. Narodowy Spis Ludności wykazał, że około 2/3 społeczności Ślązaków nie stosuje już swojej rodzinnej mowy. Bez wsparcia ze strony państwa polskiego nie uda się zabezpieczyć tego języka przed zanikiem, tym niemniej wsparcia tego wciąż nie ma" (www.Insilesia.pl). Językoznawcy są zgodni - nie ma języka śląskiego. Jest tylko kilkanaście gwar. W znakomitej większości są przeciwko ich kodyfikowaniu. Próba taka doprowadziłaby wówczas co najwyżej do powstania śląskiego esperanto. W opinii prof. Jerzego Bralczyka, uznanie śląskiego za język regionalny nie sprzyja też integracji narodowej. Może się zdarzyć, zauważa, że po przyjęciu ustawy osoby posługujące się np. językiem podhalańskim będą domagały się takich samych praw ("Dziennik Zachodni", 20.02.2011 r.). 21 lutego w gmachu Sejmiku Województwa Śląskiego, z okazji Dnia Języka Ojczystego, miała miejsce konferencja "Dziyń rodnij mowy, język regionalny a język ojczysty". Na konferencji wsparcie dla uznania języka śląskiego jako regionalnego wyrazili m.in. przewodniczący RAŚ Gorzelik oraz niewątpliwy "autorytet" w kwestii lingwistyki - posłanka PiS Nelli Rokita. - Mnie to nie przeszkadza - sama jako dziecko mówiłam dialektem, bardzo lubię dialekty - powiedziała dziennikarzom. Pani poseł, operująca na co dzień "dialektem nellirokitowym", nie bardzo rozumie rzeczywistość, w tym różnicę między dialektem a językiem regionalnym. Specyficzną wykładnię, czym jest język regionalny, przedstawił poseł Plura. Jego zdaniem, język regionalny to "taki etnolekt, który państwo polskie (politycy) postanowi wesprzeć w szczególny sposób, aby go ocalić od zatracenia, jako dobro kultury polskiej". Konsekwencją przyjętych rozwiązań byłaby możliwość umieszczania dwujęzycznych tablic informacyjnych czy prowadzenie w języku śląskim obrad samorządu, wprowadzenie (na wniosek rodziców) śląskojęzycznego nauczania w szkołach wraz ze sfinansowaniem z budżetu państwa, uzyskiwanie dotacji państwowych i unijnych np. na rozwój śląskiej prasy. Doktor Izabela Winiarska, polonista z Uniwersytetu Warszawskiego, zwraca uwagę, że w dyskusjach dotyczących gwary śląskiej na czoło wybijają się spory polityczne. Argumenty językoznawcze mieszają się z historycznymi, politycznymi i sentymentalnymi. Posługują się nimi przede wszystkim zwolennicy skrajnego poglądu, że śląski jest odrębnym językiem narodowym. Bardziej umiarkowani są rzecznicy uzyskania statusu języka regionalnego, co wiąże się z uznaniem, że Ślązacy nie są odrębnym narodem, ale częścią Narodu Polskiego posługującą się własnym językiem. "Śląszczyzna nie ma jednak własnej odmiennej fleksji, nie wykształciła także oryginalnych konstrukcji składniowych. Ponieważ nie wykształciła odmiany literackiej, nie ma także odmiennej od ogólnopolskiej ortografii. Argumentów językoznawczych za tezą o umacnianiu odrębnego śląskiego języka narodowego nie ma" (Spory o status śląszczyzny, www.gwarypolskie.uw.edu.pl). Warunkiem ustawowego uznania języka jest standaryzacja jego pisowni. Dlatego w końcu czerwca ma dojść w Sali Sejmiku Śląskiego do powołania komisji składającej się z ekspertów i użytkowników języka, którzy ustalą jego jednolitą gramatykę i ortografię... Zagrożone nieruchomości Przykładem słabości państwa polskiego są roszczenia Spółki Giesche, która domaga się przyznania jej prawa do przejęcia na własność jednej trzeciej części Katowic. Przed wojną do Koncernu Giesche należały kopalnie, osiedla i działki. W 1926 r. większościowy pakiet akcji nabyły spółki amerykańskie. Władze PRL wykupiły wszystkie akcje, wypłacając amerykańskim akcjonariuszom 40 mln dolarów. Do Polski wróciły wówczas wszystkie 172 akcje, ostemplowane przez polski konsulat w USA. Tymczasem w 2005 r. spółka Giesche SA została reaktywowana i zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym. W 2007 r. prezydent Katowic Piotr Uszok zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego o zagrożeniu ze strony reaktywującej się spółki Giesche SA. Trzy lata później Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu poinformowała o zatrzymaniu czterech osób - posiadaczy przedwojennych, historyczno-kolekcjonerskich akcji spółki, które skupowali od kolekcjonerów. Na ich podstawie chcieli uzyskać nieruchomości w Katowicach lub odszkodowania za utracony majątek. Prokuratura przedstawiła im zarzut usiłowania wyłudzenia na szkodę Skarbu Państwa. W ubiegłym roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał, że żądania zwrotu mienia bądź odszkodowań za tereny w Katowicach są bezpodstawne. Prezydent Katowic podkreślał, że szokująca dla niego była rejestracja spółki na podstawie przedwojennych, kolekcjonerskich papierów. "Od początku było dla nas oczywiste - mówił - że roszczenia te są całkowicie bezzasadne, ale mając w pamięci różne zjawiska z przeszłości, sprawy nie można było bagatelizować. Mówię chociażby o przejmowaniu krakowskich kamienic przez potomków rodzin żydowskich w latach 90. Analizując wyroki sądowe w podobnych sprawach, chwytałem się za głowę. Dlatego m.in. stwierdziłem, że roszczenia Spółki Giesche tworzą bardzo poważne zagrożenie tego rodzaju. Potencjalnie mogło to być dla miasta naprawdę olbrzymie zagrożenie" (Sprawa Giesche potencjalnym zagrożeniem dla Katowic i państwa, "Puls Biznesu", 10.02.2010 r.). Nowy sojusznik Tymczasem Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że w rozpoczynającym się w kwietniu spisie powszechnym będzie można deklarować narodowość śląską. Pojawią się dwa pytania: dotyczące narodowości oraz używanego języka. "Polskie prawo - przekonuje wymieniony poseł Plura - w żaden sposób nie ogranicza poczucia przynależności określonej grupy etnicznej czy jak w naszym wypadku mniejszości narodowej". RAŚ natomiast pozyskuje kolejnych sojuszników. Oto Adam Gawęda, poseł partii o nazwie Polska Jest Najważniejsza, deklaruje: "W każdym wymiarze funkcjonowania Ruchu Autonomii Śląska uważamy, że jest to dobra inicjatywa. Wszystko, co jest związane z kultywowaniem tradycji, śląskości jest bardzo dobre i to popieramy" (www.naszemiasto.pl). Czy oznacza to akceptację programu RAŚ, gdzie przecież Polska nie jest najważniejsza? Czy PJN opowiada się za Europą, w której - jak głosi RAŚ - znikną państwa narodowe, a zatem i państwo polskie? A może wizja "autonomistów", że państwa narodowe zastąpi Europa ludów - Morawian, Szkotów, Basków, Bretończyków i oczywiście Ślązaków, odbierana jest jako "kultywowanie tradycji śląskości" zasługujące na poparcie? Działacze RAŚ, zapatrzeni w hiszpański model z autonomicznymi regionami, podkreślają: "Nasza wizja państwa to Polska federalna. W ciągu najbliższych dziesięciu lat chcielibyśmy stworzyć państwo regionalne, które będzie ewoluowało w stronę federacji". Zapewne byłaby to Polska "dzielnicowa" ze Śląskiem, Wielkopolską, Podhalem, Kaszubami, Pomorzem, Warmią, Mazurami, Mazowszem. A może tak jeszcze "ruch autonomii Tatr" - ironizował jeden z internautów. Znamienne, że ruchu separatystów śląskich praktycznie nie ma w sąsiadujących z naszym krajem Czechach. Ale tam zarówno czeska prawica, jak i lewica nie podjęły jakiejkolwiek współpracy z autonomistami morawskimi, co doprowadziło do ich marginalizacji. Autor jest historykiem i politologiem, zajmuje się myślą polityczną Narodowej Demokracji." źródło: naszdziennik.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Człowiek, który powinien stanąć przed Trybunałem Stanu za zdradę, próbował upolitycznić wojsko
"Bogdan Klich angażował w polityczne wojny z Pałacem Prezydenckim wysokich rangą generałów. Minister obrony próbował m.in. rozgrywać generała Andrzeja Błasika, dowódcę Sił Powietrznych RP. Maj 2009 rok - ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, minister Aleksander Szczygło prosi generała Andrzeja Błasika o spotkanie w pilnej sprawie. Pomimo faktu, że minister, jak się później okazało, czynił to w imieniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, minister Bogdan Klich nie wydaje zgody. Generał Błasik napisał więc do ministra obrony narodowej oficjalne pismo, w którym prosił go o możliwość spotkania ze Szczygłą. W odpowiedzi gen. Błasik usłyszał, że jeżeli minister Szczygło chce się z nim spotkać, to ma poprosić o taką możliwość Klicha. Prosta z pozoru sprawa zaczęła się nagle z niezrozumiałych powodów komplikować. Napisał więc pismo do Szczygły, w którym powiadomił go o wytycznych szefa resortu. W odpowiedzi na nie minister Szczygło zadzwonił do szefa Sztabu Generalnego gen. Franciszka Gągora, żeby ten powiadomił ministra Klicha, że chce, by gen. Błasik przyjechał na rozmowę do Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Mimo ponownego zaproszenia generała Błasika przez ministra Szczygłę zgody MON na spotkanie nie było. Zdezorientowany gen. Błasik wysłał 20 maja 2009 roku do ministra Klicha pismo następującej treści: "W nawiązaniu do informacji przekazanej przez Szefa Sztabu Generalnego Pana generała Gągora, w sprawie wezwania mnie do Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego melduję, że przekazałem panu Ministrowi Szczygło życzenie Pana Ministra, aby nawiązał kontakt z Panem Ministrem w tej sprawie, jednak Minister odmówił, uznając powiadomienie Pana Ministra przez Szefa Sztabu Generalnego WP za wystarczające i ponowił zaproszenie ("polecenie") na rozmowę w dniu jutrzejszym (21.05 br.), informując, że czyni to w imieniu Zwierzchnika Sił Zbrojnych Pana Prezydenta RP. W związku z powyższym, czuję się w obowiązku uczestniczyć w spotkaniu. Jednocześnie melduję, że o powodach wezwania mnie do BBN powiadomię Pana Ministra". Pismo zostało wysłane również do wiadomości gen. Gągora. Ministerstwo długo rozważało reakcję. Dopiero około godz. 23.00 dowódca Sił Powietrznych został telefonicznie powiadomiony, że Klich nie wyraża jednak zgody na jego spotkanie ze Szczygłą. Na drugi dzień generał Błasik powiadomił o tym szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wysłał do niego pismo, w którym stwierdzał: "Informuję, że w dniu wczorajszym (20.05) około godziny 23.00 zostałem telefonicznie poinformowany przez Szefa Sztabu Generalnego WP o braku zgody Pana Ministra Klicha na moje uczestnictwo w spotkaniu z Panem Ministrem, ze względu na to, że nie było ze strony Pana Ministra pisma lub rozmowy telefonicznej, o którą poprosił Minister Klich. W związku z powyższym informuję, że nie mogę uczestniczyć w proponowanym przez pana Ministra spotkaniu". Pytany o utrudnianie kontaktów gen. Andrzeja Błasika rzecznik MON Janusz Sejmej odpowiada: "Generał Andrzej Błasik miał pełne prawo spotykać się z każdym przedstawicielem Kancelarii Prezydenta. Nikt mu takiego prawa nie ograniczał". Wyróżnienie w trybie pilnym Rok wcześniej, po incydencie z lotem do Gruzji w sierpniu 2008 roku, Dowództwo Sił Powietrznych zostało poproszone przez MON o wydanie w trybie pilnym wniosku o odznaczenie kpt. Grzegorza Pietruczuka, dowódcy lotu do Gandży w Azerbejdżanie, który m.in. ze względu na działania wojenne w Gruzji odmówił lądowania w Tbilisi. Ponieważ dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik był w tym czasie w Mińsku, nie było uprawnionej osoby, która mogłaby odpowiedzieć na prośbę. Mimo że resort został wyraźnie powiadomiony o absencji gen. Błasika, pracownicy Klicha z jego gabinetu i departamentu kadr naciskali, by takie wyróżnienie w imieniu gen. Błasika Dowództwo Sił Powietrznych szybko sporządziło. Dowództwo odebrało te naciski jako ewidentna próba skłócenia Błasika z Kancelarią Prezydenta. Pracownicy Dowództwa Sił Powietrznych doskonale zdawali sobie bowiem sprawę z faktu, że nic nie stoi na przeszkodzie, by Klich, skoro chce, sam odznaczył pilota; tym bardziej w sytuacji nieobecności dowódcy. Ostatecznie wniosku nie sporządzono, a minister Klich, mimo że niezadowolony z takiego obrotu sprawy, sam odznaczył pilota." żródło: naszdziennik.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 1396
Dołączył: 7 Sie 2008r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Efektem ostatniej zmiany w ustawie o VAT jest opodatkowanie dróg budowanych na osiedlach, co może podnieść ceny mieszkań - informuje "Parkiet".
Od kwietnia tego roku zacznie obowiązywać nowela ustawy o VAT przewidująca, że infrastruktura przekazywana nieodpłatnie gminom przez deweloperów będzie obłożona 23-proc. VAT. Spowoduje to wzrost cen mieszkań. Dotąd deweloperzy, którzy budowali drogi dojazdowe np. do osiedli czy centrów handlowych, aby potem przekazać je gminom, mogli uniknąć płacenia podatku. Niebawem będą musieli dołożyć do inwestycji jeszcze 23 proc. Zdaniem cytowanych przez gazetę ekspertów podniesie to koszty inwestycji i za opodatkowanie dróg osiedlowych zapłacą kupujący mieszkania. http://podat(...)sa-detal Kiedy opodatkowanie oddychania? PZPR przy obecnej PO to jak uniwersytet obok przedszkola. A miało być tak pięknie..... |
|
Posty: 1141
Dołączył: 16 Marz 2009r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
czekamy na VAT 25 % który PO obiecała wprowadzić w przyszłych latach.
Ilość kłamstw i obłudy do tego ilość szkodliwości dla nas obywateli przekroczyła pewną granicę, mam nadzieję że ludzie wybiorą tym razem z głową. Najlepiej jakaś konserwatywno liberalna partia typu WIP UPR. Ale np od biedy to i PIS będzie lepszy od tego ścierwa PO. Chociaż nie wiem czy taki PIS stać by było na redukcję etatyzmu czy biurokracji. Chyba tylko ludzie pokroju JKMA mają w tym kraju jaja Grabież legalna może przejawiać się na tysiąc sposobów, stąd nieskończona liczba jej przejawów: cła, ochrona rynku, dotacje, subwencje, preferencje, progresywny podatek dochodowy, bezpłatna oświata, prawo do pracy, prawo do zysków, prawo do płacy, prawo do opieki społecznej, prawo do środków produkcji, bezpłatny kredyt itd., itd. Wszystkie te przejawy – połączone tym, co dla nich wspólne, czyli usankcjonowaną grabieżą – noszą nazwę socjalizmu. |
|
Posty: 1396
Dołączył: 7 Sie 2008r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
echodna, rozmawiałem z kolegą i też go przekonywałem do Korwina. Ale słusznie zauważył, że jeszcze nie teraz. Głosy oddane na niego posłużą PO, bo on nie przekroczy progu wyborczego. Musimy się wszyscy zjednoczyć i w ramach mniejszego zła poprzeć PiS. Bo jest duże prawdopodobieństwo, że po wyborach mafia nie puści stołków; utworzą koalicję jaka jest w sejmiku. PO-PSL-SLD.
PZPR przy obecnej PO to jak uniwersytet obok przedszkola. A miało być tak pięknie..... |
|
Posty: 1141
Dołączył: 16 Marz 2009r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Mimo, że PIS jest dla mnie opcją lepszą niż PO w wyborach nie zagłosuję na PIS bo wyznaję inne zasady. Jeżeli nie teraz na JKMa czy opcje konserwatywno liberalne to kiedy ?? Zawsze będzie wybór między PISem a PO i to mnie już wq...ia Ja chcę aby na scenę wkroczyła w końcu inna mafia Mafia JKMa. albo podobnie myślących ludzi.
Grabież legalna może przejawiać się na tysiąc sposobów, stąd nieskończona liczba jej przejawów: cła, ochrona rynku, dotacje, subwencje, preferencje, progresywny podatek dochodowy, bezpłatna oświata, prawo do pracy, prawo do zysków, prawo do płacy, prawo do opieki społecznej, prawo do środków produkcji, bezpłatny kredyt itd., itd. Wszystkie te przejawy – połączone tym, co dla nich wspólne, czyli usankcjonowaną grabieżą – noszą nazwę socjalizmu. |
|
Posty: 1396
Dołączył: 7 Sie 2008r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
PiS musi posprzątać stajnię Augiasza. Jest sporo gówna do wyrzucenia.
PZPR przy obecnej PO to jak uniwersytet obok przedszkola. A miało być tak pięknie..... |
|
Posty: 637
Dołączył: 13 Maja 2009r. Skąd: z resortu Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Ataki rasistowskie są częścią życia w wielkim mieście. |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Edmund Klich - czyli świadomy swej roli kozioł ofiarny i zdrajca
"Portal niezalezna.pl dotarł do pisma skierowanego do ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka i szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego przez członków Komisji Badania Wypadków Lotniczą w sprawie przewodniczącego komisji płk. Klicha. Czytamy w nim m.in: "(…) nagły i nieuzgodniony zarówno z zespołem doradców , jak również ze stroną rosyjską, wyjazd Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badanie wraku TU 154M". "Zgodnie z podstawowymi zasadami prowadzenia badania wypadków należy zabezpieczyć osoby prowadzące badanie przed wszelkimi zewnętrznymi naciskami, a należą do nich również naciski polityczne. Pan Edmund Klich skrajnie nieodpowiedzialnie wprowadził do sfery badań zdarzeń lotniczych element polityki. I nie chodzi tutaj o jego wypowiedź w mediach, w której stwierdza: „mogłem wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich, ale nie zrobiłem tego”, ale o przekazywanie niektórym członkom Komisji o gwarancjach ze strony polityków zachowania przez niego stanowiska na następną kadencję, bez względu na wynik głosowania Komisji" - napisali członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - To absolutny skandal. Sprawą powinna jak najszybciej zająć się prokuratura. Tym bardziej, że niektóre osoby zasiadające w Komisji były jednocześnie obserwatorami podczas prac MAK i świadkami pracy płk Klicha jako akredytowanego przy MAK - mówi nam poseł Antoni Macierewicz (PiS), szef parlamentarnego zespołu badającego smoleńska katastrofę. W piśmie czytamy również, że płk Klich bez protestu przyjmował decyzje MAK. (…) Jednym z przykładów niewypełniania przez Pana Edmunda Klicha upoważnień zawartych w Załączniku 13 była jego bierna postawa w trakcie niedopuszczenia obserwatorów ze strony polskiej do udziału w oblocie środków radiotechnicznej kontroli lotów lotniska Smoleńsk „Północny” przeprowadzonego 15 kwietnia 2010 r. Czy tez braku zgody strony rosyjskiej na właściwe udokumentowanie wizji lokalnej tych środków (…) - napisali członkowie PKBWL. Co ciekawe, członkowie Komisji wielokrotnie informowali swoich przełożonych m.in. o braku profesjonalizmu płk. Edmunda Klicha w trakcie realizacji zadań wynikających z funkcji Akredytowanego Przedstawiciela Rzeczpospolitej Polskiej przy MAK. Mimo alarmujących sygnałów płynących zaraz po tym, jak płk Klich został akredytowanym przy MAK, polskie władze, który miały taką wiedzę, nie zrobiły w tej sprawie nic. - To ewidentne działanie na szkodę Polski, ale za to w interesie rosyjskim. Zaprzepaszczono szansę zbadania wraku, a także możliwości przeprowadzenia szeregu innych, niezmiernie ważnych czynności, które mogłyby pomóc w dotarciu do prawdy o tej strasznej tragedii – mówi nam Antoni Macierewicz." źródło: niezależna.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Trud odkłamywania Smoleńska po działanich pseudoekspertów i kłamliwych mediów na usługach PO
"Pilot nie może zająć wysokości decyzji bez odpowiedniej konfiguracji samolotu, czyli wypuszczonych klap i wysuniętego podwozia. Dlatego nie jest to żaden dowód na lądowanie Nic nie wskazuje na to, by lądowali Rozmowa Marcina Austyna z doświadczonym pilotem wojskowym w służbie czynnej w stopniu majora Jak skonfigurowany jest samolot zajmujący wysokość decyzji? - Na ścieżce schodzenia wykonywane są wszystkie czynności związane z przygotowaniem samolotu do lądowania i maszyna na wysokości decyzji jest gotowa do lądowania. Ma wypuszczone podwozie, "pełne klapy" i trzymana jest prędkość przewidziana dla tej konfiguracji. To takie lotnicze abecadło. Nie ma tak, że na podejściu nie wypuszcza się podwozia albo ustawia się klapy na niższy kąt. W przypadku lądowania po przejściu wysokości decyzji nie ma już czasu na konfigurowanie samolotu. Gdyby dopiero w tym momencie wypuszczać podwozie, to należałoby "nadrabiać" prędkość i stabilizować lot, bo opór samolotu nagle by się zwiększył. Dlatego trzeba wcześniej być przygotowanym na lądowanie, bez względu na to, czy ono nastąpi, czy też nie. Nawet robiąc loty szkolne z planowanym wcześniej przejściem na drugi krąg, samolot jest w pełnej konfiguracji do lądowania, dochodzi się do wysokości decyzji i odchodzi. Może Pan opisać proces podejścia samolotu do lądowania? - W zależności od lotniska i klasy samolotu wyprowadza się statek powietrzny np. na 8., 10. czy 12. milę na wysokość 500, 600 metrów. Samolot ustawia się tak, by będąc już na ścieżce schodzenia, miał cały czas jednakowy gradient zniżania (ok. 3-5 m/s). Wiadomo, że większy samolot potrzebuje więcej czasu, by się ustabilizować, wytracić prędkość itd. Mniejsze maszyny podprowadza się krócej. Samolot, wychodząc na tę prostą, wypuszcza podwozie, klapy. Na tym etapie kontroluje się prędkość samolotu, by nie przekraczała 260-300 km/h (w zależności od samolotu). W ten sposób samolot dochodzi do wysokości decyzji. Ta wysokość jest punktem dla pilota, o którego zbliżaniu załoga powinna być powiadomiona przez kontrolera. Zajmując tę wysokość, pilot może podjąć decyzję o kontynuowaniu zniżania lub odejściu. Jeżeli warunki pogodowe są bardzo dobre, a widoczność sięga 10 km i więcej, to pilot może zajść z tzw. widzialnością. W tym momencie kontroler podaje tylko odległość samolotu do lotniska i nakazuje zgłoszenie się na krótkiej prostej, tj. w granicach 2-3 km przed lądowaniem. Taki manewr można wykonać, jeśli nie koliduje on z ruchem innych samolotów. W ten sposób można wylądować szybciej, a także spalić mniej paliwa. Tak robi się na całym świecie. Wypuszczone podwozie oznacza, że samolot wyląduje? - Wypuszczenie podwozia o niczym jeszcze nie świadczy. Przy każdym podejściu do lądowania wypuszcza się podwozie, klapy, przestawia się statecznik, tak jak jest to w Tu-154M. Wykonuje się wszystkie czynności tak jak do lądowania, ale to nie musi zakończyć się lądowaniem. Wypuszczenie podwozia na pewno nie jest dowodem na to, że załoga już zdecydowała się na lądowanie. To są tylko czynności przygotowawcze i jeśli coś zaczyna się dziać, załoga w każdym momencie może odejść. 10 kwietnia 2010 r. na 100 m padła komenda "odchodzimy", została ona potwierdzona przez drugiego pilota. To są dla mnie jako pilota dwie komendy bardzo oczywiste. W tym momencie piloci zaczęli robić wszystko, by odejść. Nie było mowy o lądowaniu. Pozostaje pytanie, co się stało, że manewr zakończył się katastrofą. Dlatego ten moment - od wydania pierwszej komendy na odejście - powinien być z FDR i CVR rozpisany z maksymalną dokładnością i sprawdzony krok po kroku, co naprawdę się działo z samolotem. Wiemy - nawet z raportu MAK - że piloci podejmowali czynności, żeby odejść. To na pewno nie było lądowanie. Są opinie, że zejście do wysokości decyzji przy świadomości złej pogody już było nadużyciem załogi Tu-154M. W przypadku lądownia Jaka-40 mówi się o podejrzeniu złamania procedur... - A co to znaczy, że są "złe" warunki i kto ma decydować o tym, czy one są "złe", czy "dobre"? Ważne jest to, co pilot widzi z powietrza. Jeżeli samolot jest ustabilizowany po kierunku, tzn. jest w osi pasa i na ścieżce, podchodzi do lotniska i widzi światła, to mimo że z wieży kontroler mówi, iż widać 800 m czy 600 m, lotnik samodzielnie podejmuje decyzję i ląduje, przekazując przedtem taką informację. Jest coś takiego jak widzialność pozioma i skośna. Może być tak, że z wieży faktycznie widać 600 m, ale pilot widzi zdecydowanie więcej. Przecież - jeśli mówimy o Siewiernym - to tam nie było zaawansowanego oprzyrządowania meteorologicznego. Było urządzenie do pomiaru wysokości podstawy chmur, i to wszystko. Nie było żadnych urządzeń do pomiaru widzialności czy systemów mierzących w sposób ciągły parametry pogodowe panujące na lotnisku. Wszystko było mierzone na oko. Jeżeli pilot w takich warunkach podejmuje decyzję o lądowaniu, to znaczy, że widzi światła lotniska czy bramki z reflektorów. Jeśli nie widać świateł, załoga musi podjąć decyzję o odejściu? - Dokładnie. Wówczas pierwszą czynnością w kabinie jest ustawienie pełnego gazu. Kiedy silniki zaczynają wchodzić na obroty, ciągnie się wolant na siebie czy też naciska przycisk odłączenia autopilota lub ewentualnie naciska się przycisk "uchod". Kiedy samolot zaczyna odchodzić, nabiera prędkości, chowane jest podwozie. Kiedy zapewniona jest odpowiednia wysokość, chowa się klapy. Ta minimalna wysokość jest opisana w instrukcjach samolotów i jest ona niezbędna, bo samolot przy chowaniu klap może przepaść. Mogę tu powiedzieć, że Tu-154M to jeden z najszybciej wznoszących się samolotów. Osobiście nie pilotowałem takich maszyn, ale wśród pilotów jest taka opinia, że ten samolot idzie jak rakieta. Po wydaniu komendy o odejściu załoga może zmienić zdanie? - W lotnictwie nie ma rozdwajania się. Jest "tak" albo "nie". Nie można się zawahać, bo nagle zobaczyłem lotnisko i może jednak spróbuję wylądować. To niedopuszczalne. Lądowanie można jednak przerwać? - Można to uczynić w każdym momencie lotu. Zawsze chodzi o bezpieczeństwo. Przecież wystarczy, że na pasie znajdą się maszyny, które nie zdążyły zjechać, lub coś się wydarzyło, co uniemożliwia lądowanie, ktoś przypadkowo skołował na pas. Wtedy pozostaje tylko jedno - przejście na drugi krąg - ale by taki manewr wykonać, samolot musi być zabezpieczony w odpowiednią prędkość i wysokość." źródło: naszdziennik.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 2246
Dołączył: 7 Kwie 2010r. Skąd: z 2irlandii:-) tuska Ostrzeżenia: 20% |
|
|
|
Drewno drożeje. I to rekordowo
Takich podwyżek nikt się nie spodziewał. Na aukcjach ceny drewna oferowanego przez przedsiębiorstwo Lasy Państwowe rosły wprawdzie co roku o kilkanaście procent, ale w tym roku skoczyły aż o 70-100 proc., zależnie od gatunku. Lasy Państwowe są praktycznie monopolistą na rynku, sprzedają drewno na corocznych aukcjach w internecie, najwięcej z nich kończy się w listopadzie. A na podstawie cen z licytacji Lasy Państwowe ustalają ceny wywoławcze na następny rok. - Jak jeden klient usłyszał cenę, to chwilę milczał, w końcu przeklął: Co was, powaliło!? Używa olchy w wędzarni, rok temu płacił 130 zł za metr sześcienny, w tym musiał dać 170 zł - opowiada Krzysztof Zatorski, właściciel firmy handlu drewnem z Kołomani. I wylicza, że rok temu podniósł ceny drewna o 12 proc., w tym średnio musiał o 40 proc. - Niektóre gatunki zdrożały nawet o 100 proc. Najbardziej drewno budowlane, a z opałowego grab i buk - mówi Zatorski. Ceny drewna irytują nie tylko drobnych odbiorców, lecz także zagrażają egzystencji co słabszych tartaków, które sprzedają głównie drewno budowlane. - Pierwsze objawy tej choroby będą w marcu, agonie nastąpią w czerwcu. Kiszki mi się przewracają, spać nie mogę, jak patrzę na te ceny. Ja ludzi zatrudniam, mam pięciu pracowników, co zrobię? - pyta Andrzej Karcz, właściciel tartaku PPHU Stolkar w Zagnańsku. Wylicza, że w tym roku za surowiec z Lasów Państwowych musi zapłacić o 70 proc. więcej. - Ale cenę tarcicy dla odbiorców podniosłem o jakieś 25-30 proc. Żeby wyjść na swoje, muszę więcej przerobić - tłumaczy Karcz. Nie czeka z założonymi rękami. Zaczął dzwonić do stałych odbiorców i informować ich o rekordowej skali tegorocznych podwyżek. - Zaczynam klientów przyzwyczajać, powiadamiam o zaistniałej sytuacji. Najgorzej byłoby z dnia na dzień zerwać kontakty i kontrakty - wyjaśnia Karcz. Zatorski za drenowanie rynku wini elektrownie i elektrociepłownie. - Oni dostają zwroty z Unii Europejskiej od kosztów zakupionej biomasy, zwykli klienci nie. Zakłady robią duże zakupy na aukcjach, drewna brakuje, więc ceny idą w górę - tłumaczy. Karcz też widzi wzrost popytu. - Ktoś przebija te ceny na aukcjach, najwyraźniej powstali jacyś nowi, duzi odbiorcy. To się czuje. Jeśli robią to za pieniądze z budżetu Unii, to jest nierynkowe - ocenia. Jerzy Kak, dyrektor generalny Elektrowni Połaniec, która spala oprócz węgla również biomasę, czyli m.in. drewno, nie widzi jednak bezpośredniego związku wzrostu cen drewna z zapotrzebowaniem energetyki. - Od lat spalamy do 20 proc. biomasy w stosunku do całego paliwa. Pierwszy raz zaczęliśmy w 2004 r. Ale zgodnie z przepisami prawa udział biomasy drzewnej spada, rośnie za to udział biomasy agro [czyli m.in. słomy, wierzby energetycznej z plantacji itp. - przyp. red.]. To powinno stabilizować ceny - twierdzi Kak. Ale w Polsce powstają wciąż nowe bloki energetyczne wykorzystujące biomasę, na przykład Elektrociepłownia Kielce, która spala ją dopiero od dwóch lat. I to powoduje wzrost popytu na drewno. Najgorsze, że firmy nim handlujące nie są w stanie przewidzieć, o ile zdrożeje za rok. Inwestycje w budowę np. drogiego kominka z płaszczem wodnym są więc obarczone dużym ryzykiem. - Nie znamy możliwości Lasów Państwowych, nie wiemy, ile rzucą drewna w danym roku na rynek i jak się zachowają uczestnicy licytacji - tłumaczy Karcz. "Naród, który zabija(abortuje)własne dzieci, jest narodem bez przyszłości |
|
Posty: 2246
Dołączył: 7 Kwie 2010r. Skąd: z 2irlandii:-) tuska Ostrzeżenia: 20% |
|
|
|
Pieczywo i makarony mocno zdrożeją
Wszystko zaczęło się jeszcze latem, gdy cena pszenicy wzrosła z ok. 460 do 780 zł za tonę. Za zbożem zaczęła drożeć mąka. A po paru tygodniach skoczyły także ceny chleba i makaronów. Okazało się, że to nie spekulanci windują stawki, ale po prostu brakuje surowca. Tymczasem rząd zapewniał o dużych zapasach ziarna, aby zapobiec panice. Słysząc to, rolnicy zaczęli sprzedawać swoje plony na eksport. Teraz podaż na rynku jest niewielka, a ceny ziarna wręcz szaleją i wkrótce powinniśmy to odczuć, kupując pieczywo lub makaron w sklepie. "Naród, który zabija(abortuje)własne dzieci, jest narodem bez przyszłości |
|
Posty: 2246
Dołączył: 7 Kwie 2010r. Skąd: z 2irlandii:-) tuska Ostrzeżenia: 20% |
|
|
|
Chleb za piątkę, cukier za 7,5 zł?
Bochenek chleba za pięć złotych, kilogram cukru za 7,50, wyższe rachunki za prąd i gaz - ten rok nie będzie lekki dla portfela. Podwyżki to połączony efekt sił natury oraz politycznych niepokojów. Dziś za przeciętnej wielkości bochenek płacimy od 2,50 do 3 złotych. Według prognoz pod koniec roku cena chleba może skoczyć nawet do 5 złotych. Nie tylko z powodu podwyżki VAT.- Zboża osiągnęły rekordowe ceny. Ceny surowców do produkcji piekarskiej wzrosły bardzo silnie, mąki o 70-80 procent – wyjaśnia Jadwiga Seremak-Bulge z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej Powód tak lawinowego wzrostu cen żywności na całym świecie to susze i pożary w Rosji, powodzie w Australii i Brazylii, a także słaby urodzaj w Polsce w ubiegłym roku. Ponadto na cenę chleba bardzo poważnie wpływają też koszty benzyny i mediów, a i te ciągle rosną. - W styczniu ceny detaliczne żywności i napojów bezalkoholowych wzrosły o 1,5 procent i był to najwyższy wskaźnik wzrostu cen od 10 lat w tym okresie – przypomina ekonomistka. by żyło sie lepiej .... "Naród, który zabija(abortuje)własne dzieci, jest narodem bez przyszłości |
|
Posty: 2246
Dołączył: 7 Kwie 2010r. Skąd: z 2irlandii:-) tuska Ostrzeżenia: 20% |
|
|
|
MON szukało haków na rodziny poległych lotników
"Rzeczpospolita": Resort obrony zbierał haki, szukał kompromitujących faktów z życia części rodzin lotników, którzy zginęli w katastrofie wojskowego samolotu CASA - opowiadają świadkowie, do których dotarła gazeta. W niedzielę minęła trzecia rocznica katastrofy w Mirosławcu (Zachodniopomorskie). Zginęło w niej 20 wojskowych, czteroosobowa załoga i 16 oficerów. Maszyną lecieli z Warszawy uczestnicy konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP - odnotowuje gazeta. "Rz" dotarła do osób, które ujawniają działania podejmowane wobec rodzin ofiar wypadku CASY, w tym córki gen. Andrzejewskiego, dowódcy 1. Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. Chodziło o zmuszenie ich do milczenia. Nie tylko zbierano kompromitujące ich materiały, ale także zastanawiano się nad ich publikacją w tabloidach. Świadkowie twierdzą, iż próbowano zdyskredytować wizerunek tych rodzin, które krytykowały MON i Siły Powietrzne. Informacje te potwierdza e-mail pochodzący z resortu obrony - zaznacza gazeta. "Naród, który zabija(abortuje)własne dzieci, jest narodem bez przyszłości |
|
Posty: 1396
Dołączył: 7 Sie 2008r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
- Zwolniono mnie, bo nie chciałam się biernie przyglądać, jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych marnotrawi publiczne pieniądze, dzięki którym ludzie mogliby mieć wyższe renty i emerytury - twierdzi Lidia Jarmułowicz, odwołana w styczniu dyrektorka oddziału ZUS w Legnicy. Według jej rachunków tylko w tej jednej placówce w latach 2008-2010 ZUS stracił ponad 650 tys. zł z winy swoich pracowników.
Przeciążeni, obarczani zbyteczną robotą urzędnicy niższych szczebli mylili się przy wyliczaniu świadczeń emerytalno-rentowych. Teoretycznie ich błędy powinni wyłapać aprobanci, kierownicy referatów i naczelnicy. - Niestety, rzeczywistość jest inna. Kontrola kadry kierowniczej sprowadza się do przybijania pieczątek - objaśnia Lidia Jarmułowicz. Po trzech latach od popełnienia błędu nadpłacone kwoty przepadają, bo ZUS nie może już żądać ich zwrotu. Tak do nieuprawnionych świadczeniobiorców trafiały rozmaite sumy: czasem 5 złotych, ale niekiedy kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy. Jedna z osób dostała prezent w wysokości 88 503 zł, inna 57 074 zł. Przeglądając dokumentację, Lidia Jarmułowicz odkryła, że urzędniczka, przez którą ZUS w taki sposób podarował komuś z publicznych pieniędzy 43,7 tys. zł, wkrótce potem dostała wysoką nagrodę. - Miałam pomysł, jak zlikwidować to zjawisko. Pojechałam z nim do Warszawy. Skutek? Najpierw pozbawiono mnie prawa występowania w roli pracodawcy, a potem zostałam odwołana - mówi Jarmułowicz. Jednak Waldemar Grzegorczyk, rzecznik prasowy ZUS, podaje inne przyczyny: - Pani Jarmułowicz została odwołana ze stanowiska po dokonaniu oceny rezultatów osiąganych przez oddział w Legnicy pod jej kierownictwem. Warszawska centrala ZUS nie ukrywa prawdy. W 2008 roku w całym kraju łączna kwota nowo ujawnionych nadpłat świadczeń wynosiła 163,6 mln zł, przy czym nadpłaty spowodowane błędami pracowników to 6,5 mln zł. W roku 2009 wielkości te wynosiły odpowiednio 188,1 mln zł i 4,26 mln zł. - Prowadzona przez pracowników ZUS weryfikacja akt oraz stosowne procedury organizacyjne przy wydawaniu decyzji powodują, że sukcesywnie maleje zjawisko nadpłat spowodowanych przez pracowników zakładu - uspokaja Waldemar Grzegorczyk. Rzecznik ZUS wyklucza możliwość celowego zawyżania świadczeń. - W ciągu ostatniego roku odnotowaliśmy w całym kraju tylko dwa przypadki takiego działania na ponad 200 tysięcy decyzji w sprawie nowych świadczeń - informuje Waldemar Grzegorczyk. Lidia Jarmułowicz pracowała w ZUS 18 lat, od 14 stycznia 2010 r. na stanowisku dyrektora oddziału w Legnicy. Wcześniej przeszła wszystkie szczeble kariery w lubińskim inspektoracie. Jej ubiegłoroczny awans kojarzono z polityczną przynależnością do PSL (zasiadała w wojewódzkim prezydium tej partii). Ona sama twierdzi, że po prostu doceniono jej pracowitość i kompetencje. 28 stycznia 2011 roku prezes Zbigniew Derdziuk odwołał ją ze stanowiska dyrektora. http://bizne(...)sa-detal Ilość urzędasów przekroczyła 500 tysięcy i ciągle rośnie. PZPR przy obecnej PO to jak uniwersytet obok przedszkola. A miało być tak pięknie..... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Pachołek Słońca Peru ma gdzieś demokrację
"Mam suwerenne prawo wybrać kandydata na premiera. Lider zwycięskiej partii ma największe szanse, ale nie ma gwarancji" - powiedział prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie dla „Newsweeka”. Do tej pory obyczajem było, że lider zwycięskiego ugrupowania ma nominację w kieszeni, choć wedle konstytucji to prezydent desygnuje premiera i może wskazać dowolnego kandydata. Dziennikarze „Newsweeka” zapytali prezydenta wprost, czy w razie zwycięstwa PiS Kaczyński ma szanse na fotel premiera. Prezydent zasugerował, że nie. "Proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na to pytanie" - oznajmił. "Mam nadzieję, że po jesiennych wyborach będę mógł powierzyć misję tworzenia rządu zwolennikom modernizacji, ale i zdrowego rozsądku" - powiedział Komorowski." żródło: niezależna.pl Cywilizowany człowiek nie potrafi czerpać przyjemności z zabijania..... Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 1396
Dołączył: 7 Sie 2008r. Skąd: Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Czy rosyjskie lobby energetyczne uzależniło Polskę od dostaw rosyjskiego gazu? Niestety, wiele na to wskazuje. Gra toczyła się o ogromną stawkę.
W styczniu 2010 r. prezesem EuRoPol Gazu został – nie kto inny, tylko Aleksandr Miedwiediew – brat prezydenta Rosji. Był więc jednocześnie wiceprezesem Gazpromu, prezesem spółki Gazprom-Export i prezesem EuRoPol Gazu, który miał decydować o umorzeniu – uwaga – 1,2 miliarda złotych długu Gazpromowi. Konflikt interesów stał się oczywisty. Jeśli rząd umorzy długi Gazpromu, to będziemy wnioskować o powołanie sejmowej komisji śledczej – zapowiadał w połowie listopada 2009 r. Lech Kaczyński. Było to kilka tygodni po uprawomocnieniu się precedensowego wyroku Federalnego Sądu Arbitrażowego w Moskwie. Nakazał on rosyjskiemu koncernowi energetycznemu Gazprom zapłacenie wymaganej prawem kwoty za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę. Łącznie z odsetkami była to kwota 1,2 miliarda złotych. Wówczas długi Gazpromu wynosiły ponad 55 miliardów dolarów i ciągle rosły. Jedyną szansą, aby uniknąć spłaty zaległych kwot Polsce, było umorzenie długu. Za tym umorzeniem w listopadzie 2009 r. opowiedział się rząd Tuska, jednak stanowczo zaprotestował Lech Kaczyński. http://bizne(...)sa-detal PZPR przy obecnej PO to jak uniwersytet obok przedszkola. A miało być tak pięknie..... |
|
Posty: 2246
Dołączył: 7 Kwie 2010r. Skąd: z 2irlandii:-) tuska Ostrzeżenia: 20% |
|
|
|
Polska w gronie wykluczonych z Unii. Przez Berlin i Paryż
Nie przyznano nam nawet statusu obserwatora. Polska nie będzie miała nic do powiedzenia w najważniejszej dla Europy sprawie. Angela Merkel i Nicolas Sarkozy złamali wcześniejsze słowo. Państwa Unii spoza strefy euro zostaną wykluczone z procesu reformowania Eurolandu. Mimo początkowych zapewnień Berlina i Paryża państwa, takie jak Polska, nie będą uczestniczyły w szczytach siedemnastki nawet jako obserwatorzy. 11 marca odbędą się dwa szczyty. Rano szczyt UE w sprawie Libii. I tu do rozmów zasiądą przedstawiciele 27 państw. W tym Polska. Po południu w części dotyczącej zarządzania kryzysowego Europą spotkają się tylko szefowie 17 państw i rządów. – Kraje spoza strefy euro nie będą miały statusu obserwatora – potwierdza „DGP” Nicolas Kerleroux, rzecznik Rady UE. A jak twierdzą osoby z otoczenia polskiego premiera, Donald Tusk zabiegał o taki status. Polski rząd był skłonny do wykonania znaczących gestów, byle tylko nie być pomijanym przy kluczowych decyzjach o przyszłości Europy. Sugerował wręcz, że Polska dołoży się do funduszu ratującego unijnych bankrutów. Podobną taktykę przyjęła Szwecja. Przez pewien czas Berlin i Paryż dawały do zrozumienia, że obrady będą otwarte. Trzy tygodnie temu na spotkaniu Merkel – Sarkozy – Komorowski w Wilanowie te zapewnienia zostały powtórzone. Ostatecznie obie stolice zmieniły zdanie. Nie powiódł się także inny pomysł polskiej dyplomacji: zorganizowanie przed brukselskim spotkaniem osobnego szczytu Grupy Wyszehradzkiej, za której pośrednictwem Słowacja, Estonia czy Słowenia mogłyby przekazać uwagi państw Europy Środkowej pozostających poza strefą euro. – Solidarność europejska padła ofiarą kryzysu – przyznała „DGP” europosłanka PO Sidonia Jędrzejewska. – Spełnia się zagrożenie powstaniem Europy dwóch prędkości – komentuje poseł SLD Marek Wikiński z sejmowej komisji finansów publicznych. Marginalizacji w Unii obawia się nie tylko Polska. Wczoraj Lars Lokke Rasmussen, premier również pozostającej poza Eurolandem Danii, ogłosił rozpisanie referendum w sprawie przystąpienia do unii walutowej. Szef szwedzkiego rządu Fredrik Reinfeldt uznał podejmowanie decyzji o przyszłości Unii w gronie krajów strefy euro za „niedopuszczalne”. Na ostatnim szczycie UE w lutym Tusk i Viktor Orban sprzeciwili się pomysłowi szczytów jedynie w gronie „17”. Jak relacjonował „WSJ”, krytykowany za kurs polityczny Węgier Orban dostał później w Parlamencie Europejskim owację za krytykę dzielenia Europy promowanego przez Berlin i Paryż. (dziennik.pl) "Naród, który zabija(abortuje)własne dzieci, jest narodem bez przyszłości |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Profesor Krzysztof Globisz pokazuje idiotyzm Tuska
Z nieskrywaną satysfakcją zamieszczam link do "powitania" jakie zgotował Zdrajcy Tuskowi i jego świcie profesor Krzysztof Globisz podczas otwarcia Centrum Nauki w Krakowie. Bawiąc się intonacją głosu drwił z powierzonej sobie roli i Zdrajco-Pajaca Tuska oraz jego mafio-kundli. Myślę że słowa "Panie premierze, za idiotę robię tutaj ja..." - przejdą do historii..... http://www.youtube.com/watch?v=GOhYHu8DnZ0&feature=player_embedded Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|
Posty: 12134
Dołączył: 1 Lut 2011r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
Rafał A. Ziemiewicz o powitaniu Idioty Tuska
"Czas przekłuwania balonów Po sieci hula konferansjerka Krzysztofa Globisza na otwarciu Centrum Nauki w Krakowie: http://www.malop(...)e-tu-ja/ Nie ulega kwestii, że znany aktor skutecznie odebrał premierowi i jego świcie powagę. Prawdziwa cnota, jak to ujmował Książę Biskup Warmiński, takich szutek się nie boi, ale w tym właśnie problem „cnoty”, z którą tu mamy do czynienia, że nie jest prawdziwa, tylko wykreowana. Bardzo jestem ciekaw, co teraz jest w stanie wymyślić pan Ostachowicz dla zacerowania przekłutego przez Globisza balonu. Bo że centrum kryzysowe obraduje od wczoraj w permanencji, jestem dziwnie pewien. Wszystko, co wiem o Donaldzie Tusku i chłopcach z jego podwórka każe uznać, że ten wizerunkowy kryzys traktowany będzie przez nich znacznie poważniej, niż katastrofa w Smoleńsku. Moim zdaniem Ostachowicz nie wymyśli nic, bo jego przereklamowane pijarowskie talenta w istocie ograniczają się do umiejętności doprowadzania na każde zawołanie Kaczyńskiego do furii i schlebiania wrodzonemu lenistwu oraz infantylizmowi Tuska, ale popatrzmy, zanim do pryncypialnej krytyki Globisza zabierze się Niesiołowski. Pozwolę sobie zauważyć, że sprawa rymuje się z moim esejem o smarkaterii u władzy w jutrzejszym numerze „Uważam Rze”, do którego nabycia i przeczytania serdecznie zachęcam. Z góry dementuję podejrzenia, jakoby Krzysztof Globisz działał w porozumieniu ze mną. PS. Przy okazji, skoro już jestem przy głosie: uważam, że obecność Wojciecha Jaruzelskiego na ceremonii beatyfikacji Jana Pawła II to świetny pomysł, pod jednym wszelako warunkiem, że towarzysz generał będzie tam prowadzony na łańcuchu za rydwanem, jako żywy przykład triumfu beatyfikowanego. W każdej innej roli jest tam zupełnie zbędny." źródło: rp.pl Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i macie tylko to, za co podziękowaliście Bogu w modlitwie wieczorem.... |
|