~~POrażka | |
|
|
Stracą pracę przez drogi prąd
Jeżeli cena energii elektrycznej nie spadnie, stalowowolscy przedsiębiorcy będą zmuszeni przeprowadzić zwolnienia w swoich zakładach. Zdaniem prezydenta Andrzeja Szlęzaka, w najgorszym przypadku, pracę może stracić nawet 2 tysiące osób! Nie milkną echa ogromnej podwyżki cen energii, jaka dotknęła stalowowolskich przedsiębiorców. Przypomnijmy, że waha się ona od 30 do nawet 45%, a najbardziej odczuwa ją przemysł, który zużywa najwięcej prądu elektrycznego. Szefowie zakładów ostrzegają, że jeśli sytuacja się nie zmieni, redukcja zatrudnienia w ich zakładach będzie nieunikniona. 12 stycznia prezydent Andrzej Szlęzak zorganizował im spotkanie ze stalowowolskimi posłami Renatą Butryn (PO) i Antonim Błądkiem (PiS), a także wicewojewodą Małgorzatą Chomycz (PO) oraz marszałkiem Zygmuntem Cholewińskim (PiS). Przemysłowcy liczą, że może przedstawicielom władz uda się wpłynąć na Rzeszowski Zakład Energetyczny, który za pośrednictwem należącej do niego spółki Enesta, zafundował im tę drakońska podwyżkę. Nie będzie produkcji, nie będzie pracy Wszyscy przedsiębiorcy są zgodni, że podwyżka energii spowoduje wzrost cen wykonywanych przez nich produktów, a co za tym idzie, sprawi, że przestaną być konkurencyjne. Tym bardziej że w Europie spadają ceny energii. – Jeśli nasze maszyny nie będą konkurencyjne, to nie będą się sprzedawać. A jeśli nie będą się sprzedawać, to przestaniemy je produkować. To oznacza jedno: będzie mniej pracy dla naszych ludzi – tłumaczył Mirosław Sroka, członek zarządu HSW S.A. Pozostali przemysłowcy też nie owijali w bawełnę podczas spotkania z parlamentarzystami i władzami województwa. – Zatrudniamy 670 osób. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, zarząd firmy będzie zmuszony do redukcji stanu zatrudnienia. Przewidujemy, że obejmie ona 10-15 procent załogi, czyli grupę od 70 do 130 osób – stwierdził Józef Burdzy, prezes Zakładu Kuźnia Matrycowa. W jeszcze czarniejszych barwach rysuje się przyszłość HSW-Huty Stali Jakościowych, która miesięcznie „pożera” tyle energii, ile cała Stalowa Wola (bez zakładów). Prezes firmy przyznał, że już nie są i nie będą przedłużane z pracownikami umowy na czas określony. W sumie z zakładu odejdzie w ten sposób około 80 osób. W dodatku ograniczenia obejmą działającą w HSJ stalownię. – Już dzisiaj wiadomo, że na stalowni będziemy pracować na 40 procent swoich możliwości. Tylko w godzinach pozaszczytowych, czyli od 23 do 7 rano oraz w weekendy, bo wtedy energia jest najtańsza. Ale to nie koniec. Doszło do tego, że zastanawiamy się, czy w ogóle nie zamknąć stalowni i nie zacząć ściągać tańszego wsadu ze Wschodu. Chcielibyśmy tego uniknąć, ale jeśli cena energii nie spadnie, możemy być do tego zmuszeni – zapowiedział Wincenty Likus, prezes HSJ. Obecnie stalownia zatrudnia 360 osób. Obiecują i radzą skarżyć Reprezentująca koalicję rządzącą poseł Renata Butryn obiecała przedsiębiorcom, że zrobi wszystko, aby tematem podwyżek cen energii zajął się rząd. A im samym zaproponowała skierowanie pism ze skargą na nieuzasadnioną i drastyczną podwyżkę, do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. – Proszę o kopie tych pism i obiecuję, że będziemy interweniować. Bo macie panowie rację: nie ma konkurencji na rynku energetycznym, bo nie macie jak kupić energii u innych wytwórców – przyznała poseł Butryn. Głos zabrał również przedstawiciel opozycji, poseł Antoni Błądek. – Osobiście wysłałem w tej sprawie interpelację do premiera. Ale problemem jest brak reakcji rządu. Rząd w ogóle się tym nie interesuje. A to problem ogólnokrajowy – stwierdził poseł. Słowa te spotkały się z ripostą wicewojewody Małgorzaty Chomycz. – Ten problem jest na tyle ważny, że odstąpmy na chwilę od politykowania. 15 stycznia zapraszam panów do Rzeszowa na spotkanie w tej sprawie. Zaprosimy też na nie przedstawicieli Rzeszowskiego Zakładu Energetycznego – powiedziała wicewojewoda. Czy podczas tego spotkania przedsiębiorcom uda się coś wskórać w sprawie obniżenia cen energii? Do tematu wrócimy w następnym numerze „Sztafety”. |
|
|
Posty: 732
Dołączył: 2 Lip 2008r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
|
|
|
~~Wiko | |
|
|
PO = KRYZYS. Chcemy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce.
|
|
|
~~Justyna | |
|
|
Nie wierzyłam, że może3 nastąpić koniec świata ale teraz jak rządzi Platforma z PSL jest to bardzo prawdopodobne,
Kiedyś babcia mi opowiadała, że nardzi się ancychryst i zapanuje i wtedy dojdzie d zagłady.Aż się boję, bo to na to wskazuje |
|
|
~~lol | |
|
|
CYTAT PO = KRYZYS. Chcemy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce. Ja tez jestem za! Prawo i sprawiedliwosc wymyslilo jak zaradzic kryzysowi - przestac eksportowac na zachod i wprowadzic roboty interwencyjne - np. odsniezanie chodnikow - ludzie pieniadze som! |
|
|
~~CZłOWIEK | |
|
|
Wiadomości
URE ostrzega, że wysokie ceny prądu grożą zwolnieniami w przemyśle (PAP, ak/21.01.2009, godz. 18:37) 60 proc. odbiorców energii, którym grozi ponad 40-procentowa podwyżka cen prądu, zamierza ograniczyć produkcję, a połowa zapowiada redukcje zatrudnienia - wynika z komunikatu Urzędu Regulacji Energetyki. Podwyżki cen energii w roku 2009 wynoszą średnio ponad 43 proc. Jak pisze URE żądania energetyków są niejednokrotnie większe i sięgają 62 proc. Prezes URE spotkał się z przedsiębiorcami, a ci którzy wzięli udział w spotkaniu zużywają blisko 10 proc. energii elektrycznej sprzedawanej odbiorcom końcowym. "Tak drastyczne podwyżki cen energii spowodują - ich zdaniem - ogromny wzrost kosztów produkcji. W tej sytuacji firmy mogą być zmuszone, by podnieść ceny swoich produktów. W tym samym czasie, z uwagi na postępujący regres gospodarczy, ceny produktów wytwarzanych przez te przedsiębiorstwa spadają na rynkach światowych. W skrajnych przypadkach, przychody uzyskiwane z produkcji podstawowej nie wystarczają na pokrycie kosztów zaopatrzenia w nośniki energii. W takiej sytuacji ponad 60 proc. przedsiębiorstw zamierza ograniczyć produkcję, prawie połowa przedsiębiorców planuje redukcję zatrudnienia" - napisano. URE pisze, że niektórzy właściciele podejmują również decyzje o zamknięciu nierentownej działalności, bądź przeniesieniu jej do innego kraju. |
|
|
~~Mariola | |
|
|
Każdy dzień żondóf platformy to katastrofa gospodarcza Polski.
|
|
|
~~hehe | |
|
|
CYTAT Nie wierzyłam, że może3 nastąpić koniec świata ale teraz jak rządzi Platforma z PSL jest to bardzo prawdopodobne, Kiedyś babcia mi opowiadała, że nardzi się ancychryst i zapanuje i wtedy dojdzie d zagłady.Aż się boję, bo to na to wskazuje Jak PO rządzi to nawet w USA murzyn został prezydentem - koniec świata |
|
|
~~Patryo | |
|
|
PO wraca do swoich AWSowskich korzeni. Zostawili po sobie gigantyczną Dziurę budżetową Bauca. Teraz mamy Dziurę Tuska. Nic tylko rujnują nasz kraj.
|
|
|
~~hate eternal | |
|
|
PO - co najmniej 28 mld PLN brakuje w budzecie. Coz zrobi nasz superpremier?? Zdymisjonuje Ministra Finansow, Obrony Narodowej i Spraw Wewnetrznych i Administracji bo tam, na razie tylko tyle wiemy, najwiekszy balagan??
Jedynego fachowca (szkoda, mila odmiana po Ziobrze, ktory notabene nie zostal zdymisjonowany po samobojstwie Barbary Blidy) pozbyl sie uzywajac zaslony dymnej z Olewnikami, to czy teraz poswieci swoich kolezkow?? Zobaczymy. |
|
|
~~Jest tragicznie | |
|
|
WIRTUALNE OBIETNICE RZĄDU
W tym roku przybędzie pół miliona bezrobotnych W grudniu 2008 r. pracy nie miało 1 mln 474 tys. Polaków. Wtedy Ministerstwo Pracy wyliczyło, że wskaźnik bezrobocia wynosi 9,5 proc. Czarne, choć niestety realne, scenariusze zakładają, że w tym roku bezrobocie przekroczy 13 proc. A to oznacza, że pracę straci kolejne pół miliona z nas. Wzrost bezrobocia odnotowano we wszystkich województwach. Nie trzeba specjalnej wyobraźni, ani wielkiej wrażliwości, by za tą informacją zobaczyć tysiące dramatów ludzi pozbawionych pracy oraz strach przed wykluczeniem i biedą. Same złe wiadomości Z województw płyną same złe wiadomości. Tegoroczna fala zwolnień grupowych już pustoszy Lubelszczyznę. Tylko w ostatnich dniach Fabryka Łożysk Tocznych w Kraśniku zwolniła 300 osób! Lubelski oddział Indykpolu zapowiada zmniejszenie załogi o 30 proc., co oznacza, że bez pracy zostaną 73 osoby. Redukcje w zatrudnieniu zaplanowały nawet lubelskie banki, choć na razie nie mówią, ilu pracowników chcą zwolnić. Dolny Śląsk już przeżył własne tsunami. W niewielkim Kłodzku (28,5 tys. mieszkańców) liczba bezrobotnych wyniosła na koniec 2008 r. 12.596 osób! W tym samym czasie we Wrocławiu pracy nie miało 12.209 osób. Sam Whirpool zwolnił 400. Będą jeszcze zwolnienia grupowe w DeLaval, Wabco, Incom. W Wałbrzychu zwolnienia zapowiada NSK Steering Europe. W Jeleniej Górze – Prober. W Oławie do końca marca pracę straci 300 pracowników firmy Elektrolux. Dołączą do tych 561 osób, które poszły na bezrobocie w ramach zwolnień grupowych na przełomie 2008 – 2009. GUS potwierdza Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku alarmuje, że zamiar zwolnienia 550 pracowników zgłosiło w grudniu dziewięć zakładów. Pracę straciło już kilkaset osób. Zwolnień dokonały m.in.: Poltarex – 105 osób, Bałtycki Terminal Kontenerowy w Gdyni – 72, IB Opakowania w Tczewie – 50. A w Stoczni Gdynia realizowany jest program dobrowolnych odejść związany z realizacją specustawy stoczniowej – do końca maja mają być zwolnieni wszyscy pracownicy. Prawie 5.200 osób! Takiej liczby bezrobotnych nie wchłonie nawet Trójmiasto. Czy rząd myśli o niezbędnych inwestycjach na tym terenie? Raport GUS też przynosi niedobre wiadomości. Firmy działające w Polsce zadeklarowały, że w najbliższym czasie zwolnią ok. 30 tys. pracowników. Na pierwszy ogień mogą pójść branże: budowlana, meblowa, metalurgiczna, tekstylna i samochodowa. Wszystkie te gałęzie przemysłu jeszcze do niedawna prężnie się rozwijały. Ale przyszły stagnacja, potem brak możliwości zbytu wytworzonych towarów i okazało się, że część właścicieli nie ma środków na inwestycje, a inni – nie chcą inwestować. Co dalej? Wiadomo, że poważną przyczyną tak raptownie rosnącego bezrobocia jest światowy kryzys gospodarczy. I kiedy rządzący Polską zapewniali, że my go nie odczujemy, to żartowali, albo dawali kolejny popis niefrasobliwości. Ale czas chłopięcego optymizmu musi się skończyć. Najwyższa pora, by rządzący nie tylko opowiadali o szykowanym planie antykryzysowym, ale nakazali stworzenie realnych programów dających zatrudnienie Polakom, którzy stracili pracę nad Wisłą, Tamizą, czy Liffey. Bo zwolnienia grupowe, czy pojedynczych pracowników, mające miejsce w firmach na całym świecie, sprawiają, że do kraju wracają ci, którzy do tej pory pracowali w Anglii, Irlandii i Skandynawii. To im w Londynie w listopadzie ub. roku premier Tusk szumnie obiecywał program ,,Masz plan na powrót?''. W wyniku tych zapowiedzi powstała nawet strona internetowa powroty.gov.pl reklamowana jako pomoc w ,,przezwyciężaniu praktycznych i formalnych trudności'', jakie mogą mieć powracający do Polski. Ale czy na pewno wszyscy oni potrzebują informacji o formalnościach związanych z założeniem prywatnej firmy? W tej chwili jako najprostszą metodę zahamowania bezrobocia analitycy wskazują inwestycje w infrastrukturę, które mogłyby być sfinansowane z unijnych funduszy. Trudno w budowaniu dróg upatrywać panaceum na wszystkie bolączki polskiego bezrobocia, choć skoro na ten cel Polska może wydać do 2013 r. prawie 7 mld zł, to trzeba o tym pamiętać. Tylko że te pieniądze nie są nam jeszcze dane! I bez ciężkiej pracy nie będą. Dlatego rząd musi wreszcie pomyśleć o konkretnych programach gospodarczych, a nie wyłącznie promować się, obiecywać, działać wirtualnie, a w realu łaskawie zezwalać bezrobotnym: ,,róbta, co chceta''. Zwolnienia grupowe są nieszczęściem jak każda utrata pracy. Ale zwolnienia grupowe to także odprawy, które należą się pracownikowi. Jeśli pracujesz krócej niż dwa lata, należy ci się miesięczne wynagrodzenie. Jeśli dłużej niż dwa lata, ale mniej niż osiem – masz prawo do dwóch pensji. Jeśli ponad osiem – trzy pensje. To jest ustawowe minimum, bo z reguły związki zawodowe starają się wywalczyć wyższe odprawy. Od 1 stycznia jest to 15-krotność najniższego wynagrodzenia (19,140 tys. zł), lub więcej, jeśli tak przewiduje układ zbiorowy, lub indywidualny kontrakt. |
|
|
~~po po | |
|
|
Jak wielka jest \"dziura Tuska\"
50-60 mld zł - tyle może w tym roku wynieść \"dziura Tuska\" - uważa profesor Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Club, byly minister finansów. Rostowski: Nie ma żadnej dziury Zdaniem porannego gościa Radia PIN, będzie to wynikać z gorszej realizacji budżetu w 2008 roku i niższego wzrostu PKB w tym roku. Na dziurę Tuska - mówi Stanisław Gomułka - składają się potrzeby pożyczkowe rządu w wysokości 37 mld zł i dodatkowy deficyt w wysokości 20-30 mld zł. O słabszym wykonaniu budżetu pisały media, według których 4 ministerstwa nie dostały w grudniu ponad 5,5 mld zł. Teraz minister finansów Jacek Rostowski musi szukać oszczędności. Czytaj poniżej Reklama: Stanisław Gomułka uważa, że trzeba wykonać cięcia po stronie wydatków. Profesor przypomina, że rząd w zeszłym roku nie wykorzystał 20 z 35 mld zł środków unijnych. Profesor podpowiada zatem powrót do składki rentowej, na której budzet traci ok. 25 mld zł. Innym rozwiązaniem jest podwyższenie deficytu, który został zapisany w budżecie, na poziomie nieco ponad 18 mld zł. Oznaczałoby to również przyznanie, że plany dotyczące wejścia Polski do strefy euro są nieaktualne. \"Dziura Tuska\": prezydent wystąpił do NIK Prezydent Lech Kaczyński zapowiedział, że zwróci się do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie przyczyn \"znacznego obniżenia dochodów budżetu państwa\", w ostatnich miesiącach 2008 r. - Zwrócę się do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie przyczyn czegoś, co określono jako dziurę budżetową, w każdym razie znacznego obniżenia dochodów budżetu państwa w ostatnich miesiącach poprzedniego roku - poinformował Lech Kaczyński. Jako przykład podał resort obrony narodowej, który - jak mówił prezydent - pod koniec zeszłego roku otrzymał o 3 miliardy 144 miliony zł mniej niż miał otrzymać. L. Kaczyński powiedział, że \"podobne działania\" były również w innych instytucjach. \"Czyli zabraknąć musiało znacznej ilości pieniędzy\" - dodał prezydent. Zapowiedział, że \"odpowiednie wnioski\" do NIK zostaną skierowane \"najdalej\". |
|
|
~~Akwilon | |
|
|
Dziura Tuska
Tusk ograniczał deficyt i już za to płaci. Teraz zapłacimy my. A mógł wykorzystać ten "niechciany" potencjał budżetowy. Wczoraj Jarosław Kaczyński „powołał do życia" nowe pojecie, a mianowicie „dziurę Tuska". Znając życie nigdy się nie dowiemy, co dokładnie przewodniczący Kaczyński miał na myśli, znając tego ideologa, chodziło mu po prostu o to, że w Tusku jest samo zło i nie ma to jak rządy PiS. Jednak to pojęcie powinno wejść do obiegu z racjonalną definicją. Taką jak ta: „Dziura Tuska to deficyt finansowy w budżetach poszczególnych ministerstwach, powstały przez złą politykę finansową rządu - niepotrzebne ograniczanie zapowiadanego deficytu" Ta dziura to zasługa premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jana Rostowskiego. To oni dążyli w zeszłym roku do zmniejszania zapowiadanej dziury budżetowej i radośnie obwieszczali co miesiąc, że deficyt jest niższy o ileś tam miliardów złotych mniejszy niż prognozowany w ustawie budżetowej. Jaki był tego cel? Na pewno socjotechniczny, bo to podstawa rządów Platformy - popatrzcie ludzie, proporcjonalnie do zysków wydajemy coraz mniej. Drugi to zbyt szybkie dążenie do strefy euro. Teraz to się odbije czkawką. Ograniczanie deficytu zbiegło się ze zmniejszeniem również zysków państwa - w zeszłym roku było mniej wpływów z podatków, ale także z kasy unijnej nie dotarły wszystkie planowane środki finansowe. I tak grosik z jednej strony, grosik z drugiej i doszło to tego, ze w kasie MON brakuje prawie 2 mld złotych, kwoty równej to dej, jaka podobna ma iść za zakup nowoczesnej łodzi podwodnej. W innych ministerstwach nie jest nic lepiej. Do tego musimy dodać brak inwestycji lub szukanie na nie środków w budżetach samorządowych, np. w budżecie budowy stadionu we Wrocławiu prawdopodobnie będzie się zawierała kasa zabrana z budowy nowej linii tramwajowej. Albo Orliki - miał rząd płacić 50%, a dokłada do inwestycji tylko 25%. To się jeszcze odbije czkawką, a w związku z kryzysem, może dojść jeszcze do większych problemów. Tusk powinien wykorzystać potencjał budżetu. Skoro przewidywał ok. 28,6 mld złotych, to trzeba było ten poziom utrzymać i przeznaczyć wyraźne zbędne mu środki na inwestycje i utrzymanie ciągłości finansowej organów administracji państwowej. Tymczasem obudzimy się jak zawsze z ręką w nocniku. Dobrze, że ktoś zaalarmował o braku pieniędzy w Ministerstwie Obrony Narodowej, bo może to chociaż powstrzyma Tuska i Rostowskiego od takiego ograniczania deficytu w tym roku. I tak do strefy euro nam daleko i zanosi się, że może za 3-4 lata dopiero rozpoczniemy proces zbliżania. Jest jeszcze jeden problem: ogólnoświatowy kryzys finansowy. Choć w dużej mierze rozdmuchany przez media, to i tak istnieje. Świat podejmuje już kroku zaradcze podobne do tych z czasów wielkiego kryzysu finansowego w dwudziestoleciu międzywojennym, czyli przez pompowanie pieniędzy w inwestycje, prace publiczne i różne projekty. Świat, ale nie my, już w zeszłym roku można było przeznaczyć pieniądze choćby na budowę dróg, spełniając tym samym aż trzy dobre rzeczy - przeznacza się pieniądze na inwestycje, poprawia się stan polskich dróg, a także urealnia się szansę wybudowania infrastruktury drogowej do Mistrzostw Europy w piłce nożnej Euro 2012. A tu nic. Uważam, że jeśli prezydent miałby dzisiaj komuś wręczać dymisję, to naprzeciwko niego nie powinien stać Zbigniew Ćwiąkalski, a Jan Rostowski - minister który nie realizuje polityki adekwatnej do potrzeb państwa i światowych realiów, nie realizuje nawet myśli jednego ze swoich poprzedników, któremu przed tyle lat doradzał, czyli Leszkowi Balcerowiczowi. Wtedy przynajmniej państwo miałoby pieniądze. A tak nie mają ich ani państwo ani obywatele. |
|
|
~~... | |
|
|
"Dziura Tuska" istnieje
"Dziura Tuska" istnieje - takiego zdania jest Ryszard Bugaj ekonomista, doradca prezesa Narodowego Banku Polskiego. Według porannego gościa Radia PIN, mało prawdopodobne jest to, żeby w tym roku zostały zrealizowane wszystkie zaplanowane wpływy do budżetu. Przykładem na to ma być wykonanie zeszłorocznego budżetu, który został zrealizowany w 90-ciu procentach. Jak mówi Ryszard Bugaj, zabrakło 30 miliardów złotych. Teraz ministerstwo finansów szacuje, że 4 ministerstwa: obrony narodowej, spraw wewnętrznych i administracji, sprawiedliwości i zdrowia dostały 5 miliardów 700 milionów złotych mniej, niż zakładano. Resort tłumaczy to gorszym ściąganiem podatków pośrednich - VATu i akcyzy. W sumie, w tym roku może zabraknąć między 20, a 28 miliardów złotych, przy 18 miliardach zaplanowanego deficytu: |
|
|
~~,,, | |
|
|
Kaczyński: nie możemy przejść do porządku nad "dziurą Tuska"
Jarosław Kaczyński, Fot. PAP/Leszek Szymański PAP Mamy do czynienia z nowym zjawiskiem, jakim jest "dziura Tuska". Wszyscy obywatele powinni wiedzieć jak powstała i dlaczego jest tak duża - powiedział prezes PiS na konferencji prasowej. Jarosław Kaczyński stwierdził, że "dziura Tuska", to coś nad czym nie możemy przejść do porządku dziennego. - Konieczne są daleko idące wyjaśnienia, ponieważ nawet osoby zajmujące się polityką, nie miały o niej bardzo długo żadnych informacji. Prezes PiS odniósł się w ten sposób do informacji o pomniejszonych wpływach z podatku VAT, co miało wpływ na kłopoty z pieniędzmi Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jednocześnie Kaczyński zwrócił się z apelem do rządu, aby nie redukował wydatków na policję i inne służby mundurowe zapewniające Polakom bezpieczeństwo |
|
|
~~Artur | |
|
|
Pieniędzy wystarczy do maja? Dziura Tuska Wydatki, na które w grudniu poszczególnym ministerstwom zabrakło pieniędzy z budżetu państwa, zostają przerzucone do budżetu tegorocznego. Może to skutkować poważnymi konsekwencjami w jego realizacji. Rząd nie poinformował jednak, ile ogółem pieniędzy zabrakło, natomiast wiceministra, który odważył się powiedzieć o prawie dwumiliardowej dziurze budżetowej w Ministerstwie Obrony Narodowej, już "przywołano do porządku". Oficjalna propaganda rządu głosi: "Żadnej dziury budżetowej nie ma". Opozycja się niepokoi, że z naszymi finansami i rządem dzieje się "coś niedobrego". Prezydent Lech Kaczyński zapowiedział natomiast, że zwróci się do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie przyczyn znacznego obniżenia dochodów budżetu państwa w ostatnich miesiącach zeszłego roku. Resorty, które nie otrzymały w grudniu pieniędzy na wydatki, będą musiały radzić sobie z budżetem, jaki przyznano im na ten rok. Nie wiadomo, w jakim stopniu odbije się to na realizacji tegorocznego budżetu państwa. Rząd nie ujawnił bowiem, ile pieniędzy zabrakło w grudniu. Oficjalnie jednak zaprzecza, jakoby jakaś "dziura budżetowa" istniała, a z wiceministrem obrony, który odważył się powiedzieć mediom, że resortowi zabrakło 1,8 miliarda złotych, już podobno przeprowadzono "rozmowę wychowawczą". - Nie ma żadnej dziury budżetowej, jest to sztucznie rozdmuchiwany problem - bagatelizuje sprawę Zbigniew Chlebowski, szef klubu Platformy Obywatelskiej i zarazem przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Zdaniem Chlebowskiego, dziurę budżetową mógł wymyślić tylko polityk, który nie zna się na finansach publicznych. - W budżecie państwa, tak jak w budżecie gmin mamy do czynienia, niestety, z tzw. metodą kasową - tzn. wszystko, co wyda się do 31 grudnia, zaliczane jest w poczet danego roku. Jeżeli w styczniu 2009 r. płacimy za fakturę MON, to nie możemy tego zaliczyć do wydatków 2008 r., bo te wydatki z dniem 31 grudnia 2008 r. zostały zamknięte - tłumaczył Chlebowski. Oficjalna propaganda, iż dziury budżetowej nie ma, nie przekonuje opozycji. - Dziura budżetowa to różnica między zakładanymi dochodami a wydatkami. Może to denerwować pana Chlebowskiego, ale ona jest - odpowiadał prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Według Kaczyńskiego, z polskimi finansami publicznymi i z polskim rządem dzieje się coś niedobrego. - Wiemy, że w 2008 r. wydatki budżetowe nie zostały pokryte, bo dochody były znacznie niższe od planowanych. Nie potrafimy sobie odpowiedzieć, jak to wygląda w poszczególnych resortach i o jaką łącznie sumę chodzi. Mamy różne oświadczenia różnych ministrów. Operują różnymi kwotami. Mam wrażenie, że obecny gabinet nad tym wszystkim nie panuje - mówił Jarosław Kaczyński. W ocenie Prawa i Sprawiedliwości, tegoroczny budżet państwa jest nierealistyczny i będzie wymagał nowelizacji. - Chcieliśmy zapytać rząd o to, jaka jest rzeczywista wielkość niezrealizowanych zobowiązań poszczególnych ministerstw i w jaki sposób zaległości płatnicze z roku 2008 przełożą się na realizację budżetu w roku 2009. Formalnie deficyt za 2008 r. będzie niższy niż zaplanowany, tylko jaką on daje wiarygodność wówczas, kiedy mamy coraz więcej pojawiających się informacji o tym, że nie uregulowano wielu zobowiązań - pytała Aleksandra Natalii-Świat (PiS), wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Finansów Publicznych. I rzeczywiście, szacunkowe wykonanie budżetu w zeszłym roku wskazuje, iż deficyt budżetowy wyniósł 24,59 miliarda złotych wobec około 27 miliardów planowanego deficytu. Ten zrealizowany deficyt nie uwzględnia jednak pieniędzy, których w grudniu zabrakło na wydatki poszczególnym resortom. Przeniesiono je bowiem do budżetu tegorocznego. Problemem tegorocznego budżetu są nie tylko zobowiązania pozostałe z zeszłego roku, ale przede wszystkim bardzo optymistyczna, uwzględniona w budżecie państwa prognoza wzrostu gospodarczego. Już raz rząd zdecydował się na obniżenie prognozy wzrostu PKB. Zmniejszono ją do 3,7 proc., co jest chyba i tak najoptymistyczniejszą prognozą na świecie. Niektóre zakładają nawet, że w Polsce wzrost PKB będzie zerowy. Zbyt optymistyczna prognoza wzrostu gospodarczego może oznaczać, iż dochody budżetu będą niższe od spodziewanych. A to z kolei będzie skutkować tym, że w trakcie roku Donald Tusk będzie musiał zdecydować o cięciach wydatków. Według ministra gospodarki, wicepremiera Waldemara Pawlaka, do połowy roku nie będzie żadnych problemów z realizacją budżetu. - Przy sprawnym zarządzaniu budżetem i rozsądnym bilansowaniu na bieżąco wydatków z przychodami, można bez żadnego problemu w tej chwili go realizować. W pierwszym półroczu prawie nie korzysta się z deficytu budżetowego - mówił Pawlak. Ubiegłe lata pokazują bowiem, że przez pierwsze miesiące możemy mieć nawet nadwyżkę budżetową. Wydatki kumulują się natomiast w drugim półroczu. Jednak Pawlak, pytany o to, co będzie w drugim półroczu, odpowiadał: "Spotkamy się w maju", tłumacząc, iż "sytuacja szybko się zmienia i nie ma co martwić się na zapas". Wicepremier namawiał media, aby nie przekonywały, że mamy bardzo złą sytuację gospodarczą, stwierdzając, iż "musi z mediami się w tej sprawie spotkać". - Jeżeli się dobrze rozwijamy, to są ogłoszenia i reklamy, jeżeli nie, to nie ma. Jeżeli jest za dużo negatywnych informacji, to biznes też się kończy - mówił Pawlak. |
|
|
~~FRANKI | |
|
|
I to sa te cuda Tuska oj pryszcze coscie zrobili najlepszego dajac sie nabrac na przedwyborcze gruszki teraz to nawet na kosmetyki anty pryszczowe wam nie wystarczy oj pryszcze pryszcze.Teraz was tusk wycisnie i nas razem z wami O LOSIE
|
|
|
~~CZłOWIEK | |
|
|
Bezrobotni szturmują urzędy pracy Takich tłumów w urzędach pracy nie było od dawna. By zarejestrować się w Powiatowym Urzędzie Pracy nr 2 w Łodzi, trzeba czekać co najmniej półtorej godziny, by dostać ofertę pracy - nawet dwie. Gdy obok odbywa się przyciągająca tłumy ludzi giełda pracy, przez korytarz nie można się przecisnąć. Zazwyczaj przychodziłam o 9 rano i po kwadransie podchodziłam do okienka. Teraz stoję już półtorej godziny - denerwuje się Emilia Fran, bezrobotna z Łodzi. Urzędy nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych. W Piotrkowie do rejestracji skierowano dwie dodatkowe osoby, ale kolejek to nie zlikwidowało, konieczne było wprowadzenie list z wyznaczonymi godzinami rejestracji. W łódzkim urzędzie pracy numer 2 nie pomogło nawet wprowadzenie rejestracji w soboty. Codziennie po kilkanaście osób przychodzi pod pośredniak jeszcze przed otwarciem urzędu, starając się uniknąć stania w ogromnych kolejkach. Do urzędów trafia coraz więcej osób. W zeszłym roku w Skierniewicach przez cały styczeń zarejestrowało się 437 osób. Teraz tylko od początku miesiąca jest ich już ponad pół tysiąca. Ci, którzy się zarejestrują, narzekają na brak ofert. Anna, posiadaczka licencjatu z informatyki, specjalistka od sieci komputerowych, pracy szuka od wakacji. Wysłałam sporo CV, ale pracodawcy wytykali mi brak doświadczenia, a ze względu na rodzinę nie mogę emigrować - dodaje. Zdaniem specjalistów, tłok w urzędach wynika z kilku przyczyn. W styczniu zwykle więcej jest bezrobotnych, bo firmy zwalniają pracowników z końcem roku. Zaczynamy też odczuwać skutki kryzysu. Ponadto z początkiem roku zmieniły się zasady ubezpieczenia zdrowotnego, które zachęcają bezrobotnych do rejestracji. W Powiatowym Urzędzie Pracy nr 1 przy ul. Milionowej w Łodzi kolejka do rejestracji ciągnie się przez cały korytarz i zakręca pod schodami. Minimalny czas oczekiwania to półtorej godziny. Podobnie jest w "dwójce" przy Kilińskiego. Do 10 stanowisk rejestracji stoi 40 osób, tyle samo bezrobotnych czeka w punkcie pośrednictwa pracy. Bezrobotnych jest tylu, że urząd wprowadził dodatkowe rejestracje w soboty, ale tłoku nie udało się rozładować. W Piotrkowie do obsługi rejestrujących się skierowano dodatkową pracownicę działu finansowego oraz stażystkę. Takiego tłoku od dawna nie mieliśmy - przyznaje Małgorzata Kowalska, kierownik działu informacji i rejestracji piotrkowskiego pośredniaka. Tłok rozładował się nieco w Skierniewicach. Kolejki liczą 3-4 osoby, ale jeszcze kilka dni temu były większe - przyznaje Renata Jakubowska, zastępca dyrektora PUP w Skierniewicach. Urzędnicy przyznają, że styczeń na rynku pracy zawsze jest trudnym miesiącem i mają więcej klientów. W tym roku jest gorzej, bo wielu firmom zagroził kryzys. W Piotrkowie codziennie rejestrują się jedna lub dwie osoby zwolnione w Anglii czy Irlandii. W Skierniewicach - osoby pracujące do tej pory w Warszawie. Jeśli firmy kończą działalność bądź rozwiązują umowę z pracownikiem, to zazwyczaj właśnie do końca roku. Tak jest wygodniej, dlatego w styczniu bezrobocie zawsze rośnie - tłumaczy Dariusz Dudek, zastępca kierownika Wydziału Usług Rynku Pracy w PUP nr 2 w Łodzi. Dodatkowo do rejestracji zachęcają też zmiany w przepisach. Do tej pory bezrobotny był zgłaszany do ubezpieczenia zdrowotnego przez pracującego małżonka. Od nowego roku składkę płaci urząd. Nie każdy chce prosić żonę lub męża o ubezpieczenie. Wiadomo, że różnie w takich sprawach bywa. Dlatego bezrobotnym zależy na rejestracji - tłumaczy Małgorzata Kowalska. Na koniec listopada w województwie łódzkim zarejestrowało się prawie 95 tysięcy osób bez pracy (stopa bezrobocia wyniosła 8,8 proc.). Czy w styczniu będziemy mieli rekordową liczbę bezrobotnych? Prof. Elżbieta Kryńska, ekspert od rynku pracy z Uniwersytetu Łódzkiego, uważa, że kryzys na pewno dotknie rynek pracy, ale jeszcze nie teraz. Jeżeli wiosną i latem liczba bezrobotnych nie spadnie, będzie to znaczyło, że bezrobocie rośnie - mówi prof. Kryńska. Matylda Witkowska POLSKA Dziennik Łódzki |
|
|
~~franek | |
|
|
Panie, ja juz 10 lat chodze do uzedu i tez takich kolejek jak ostatnio to nie bylo ho ho ho...
|
|
|
~~FAKTY | |
|
|
Śmierć neoliberalnej polityki
Koniec kapitalizmu? Czy obecna recesja jest kryzysem wynikającym z cykli koniunkturalnych, czy może końcem wolnego rynku? W Ameryce Północnej trwa dyskusja o końcu kapitalizmu – dyskusja, której echa rozbrzmiewają już na całym świecie. Problem nie leży w samej dyskusji, ale w jej temacie. Liberalny i wolnorynkowy kapitalizm kończy się, podobnie jak wszystkie dotychczasowe ustroje społeczne, które wydawały się stałe i sprawdzone – to zdanie nielicznych ekonomistów. Nielicznych, choć ich grono z każdym tygodniem się powiększa. Podobnie jak upadały despotyzmy, dyktatury, systemy feudalne czy komunizm, osadzony w demokracji liberalny kapitalizm również przeżywa swój kres. Kres, o którym mówili już najwięksi ekonomiści świata (w tym również laureaci Nagrody Nobla) prof. Joseph E. Stiglitz, prof. Jeffrey Sachs, czy twórca teorii systemów-światów Immanuel Wallerstein. Wallerstein, który uważa, że obecnie obserwujemy od środka koniec znanego nam kapitalizmu przekształcającego się w nową, bardziej sprawiedliwą formację społeczną. Koniec nowej ery Niektórzy przyzywają wręcz wizję Johna M. barona Keynesa, twórcy teorii interwencjonizmu państwowego. Bo i trudno oprzeć się wrażeniu, że skoro sektor bankowy, dotychczas najbogatszy a jednocześnie najbardziej niezależny element wolnorynkowych gospodarek prosi na kolanach banki centralne i rządy o wsparcie finansowe, rzeczone rządy zaś coraz głośniej mówią o konieczności częściowego upaństwowienia wolnego rynku, idee Keynesa przeżywają prawdziwy renesans. Jednak ostatnia dyskusja zaczęła się dużo przed kryzysem, kiedy czołowi ekonomiści zwracali uwagę, że podział dóbr we współczesnym świecie daleki jest od doskonałości. Dotychczasowy liberalny kapitalizm promował bowiem jednostki i społeczeństwa silne i bogate. Trudno znaleźć lepszy symbol liberalnego kapitalizmu niż prof. Jeffrey Sachs. Kiedy jednak opublikował on w ub. roku książkę „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”, stał się również symbolem alterglobalistów – również tych radykalnych, domagających się znacznego osłabienia własności prywatnej. Słowa prof. Sachsa są wizją świata najbliższej przyszłości – wizją możliwą i wydaje się najbardziej prawdopodobną. Pióro Sachsa nie oszczędza ekonomistów największych międzynarodowych organizacji finansowych zarzucając im opisywanie i decydowanie o gospodarkach krajów, których nawet nie widzieli na oczy. „Kiedy w ciągu minionego ćwierćwiecza zubożałe kraje prosiły kraje bogate o pomoc, odsyłano je do doktora zajmującego się światowym pieniądzem, czyli do MFW. Głównym zaleceniem funduszu było zaciskanie pasa w polityce budżetowej, a pacjenci byli tak biedni, że nie mieli nawet własnych pasów” – wylicza Sachs. I wyjaśnia, że rolą gospodarek krajów rozwiniętych jest takie inwestowanie w najbiedniejszych krajach, które umożliwi im wejście na pierwszy szczebel rozwoju gospodarczego. Dopiero później, już we własnym zakresie, kraje mogą się – szybciej lub wolniej – rozwijać, co będzie miało wyjątkowo korzystny wpływ na ogólnoświatową gospodarkę. Tłumaczy również, o jakie inwestycje tu chodzi. Kraje Trzeciego Świata, nazywane od 1990 r. krajami rozwijającymi się, potrzebują pomocy medycznej oraz naukowej. Ekonomista dowodzi, że ubóstwo tych krajów wynika z wysokiej śmiertelności i braku badań naukowych oraz braku wsparcia państw rozwiniętych. Wsparcia, którego do kryzysu 2008 r. nie było wcale bądź było zbyt mało. Ograniczenie, a w końcu eliminacja ubóstwa jest, zdaniem Sachsa, najdoskonalszą bronią przeciwko przeludnieniu i terroryzmowi, głównym problemom ludzkości na początku XXI w. Amerykański plan Marshalla skutecznie pomógł powojennej Europie, leżącej w gruzach i pogrążonej w długach, odsuwając widmo kolejnej światowej wojny, której zarzewiem mogłyby się stać konflikty w Europie. Skoro więc dziś świat pogrąża się w makabrze terroryzmu i globalnym kryzysie, czas na realizację kolejnego planu wyrównującego szanse wszystkich obecnych na międzynarodowej arenie. Nowa bankowość Czy koniec kapitalizmu wieszczyła przyznana w 2006 r. Nagroda Nobla w ekonomii? Przypomnijmy, że dostał ją nieznany wcześniej nikomu mieszkaniec Bangladeszu, prof. ekonomii Mohammad Yunus. Yunus stworzył bank – nie na wzór zachodnich banków, które za oceanem padały jeden po drugim, ale według nowych zasad, znacznie odbiegających od reguł wolnego rynku, zgodnie z którymi podstawową rolą banku nie jest przynoszenie zysku akcjonariuszom, ale likwidacja ubóstwa i różnic między warstwami społecznymi. Grameen Bank prof. Yunusa stanął w szranki z azjatyckim systemem bankowym świadcząc usługi wyłącznie dla najbiedniejszych mieszkańców Bangladeszu i udzielając im niskooprocentowanych kredytów, na które nie mieli dotychczas nawet najmniejszych szans w komercyjnych instytucjach. Yunus nie wymaga od swoich klientów zabezpieczeń dla udzielanych kredytów. Ale też nigdy nie udzielał pożyczek w taki sposób, jak robiły to amerykańskie banki komercyjne dając pieniądze każdemu na każdy możliwy cel. Wysokość oprocentowania kredytu w Grameen Banku – niezmienna i niższa niż oferowana w bankach komercyjnych – jest uzależniona od wysokości kredytu i terminu jego spłaty. Ale też bank skrupulatnie pilnuje, żeby środki zostały wydane na inwestycje – kształcenie bądź rozpoczęcie prowadzenia działalności gospodarczej. Tu kończą się jakiekolwiek podobieństwa do opartego na wolnym rynku systemu bankowego w rozwiniętych krajach świata. Bo kredyty Yunusa są minimalne – niższe od średniego wynagrodzenia w tym kraju. To gwarantuje ich zwrot, ale dla banku oznacza wyłącznie zysk na poziomie pozwalającym przetrwać. Żadnych zysków pozwalających na wysokie pensje dla kadry zarządzającej. Czy to jeszcze kapitalizm, czy już forma nowego sposobu prowadzenia organizacji gospodarczej? Komitet Noblowski nie ukrywał, że Yunus otrzymał nagrodę za pomysł na walkę z nędzą, która jest efektem rozwarstwienia powstałego między regionami, krajami i społeczeństwami działającymi w oparciu o kapitalizm i zasady wolnego rynku. Zasady, które promują silnych i bogatych. Upadek systemu-świata Czy rosnąca w krajach Azji Południowej i Afryce popularność systemu Yunusa oznacza przepowiadany przez prof. Wallersteina początek końca kapitalizmu? Jak uważa Immanuel Wallerstein, polityka świata zachodniego przez ostatnie 500 lat opierała się na podbijaniu nowych terenów, w celu pozyskania tanich pracowników i surowców oraz znalezienia nowych rynków zbytów. Obecnie skończyły się możliwości ekspansji, a biedne kraje peryferyjne domagają się równego dostępu do korzyści z wymiany handlowej i sprawiedliwego podziału zasobów. Spotyka się to ze sprzeciwem bogatych krajów północy, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, próbujących zachować pozycję hegemona, co spowoduje nasilenie konfliktów. Koniec kapitalizmu nastąpi nie w wyniku rewolucji, ale w wyniku obiektywnych zmian, czyli zmniejszenia się rezerwuaru taniej siły roboczej, zamieszkującej typowe tereny rolnicze, demokratyzacji życia w wyniku której robotnicy będą oczekiwać godziwego wynagrodzenia i zabezpieczenia na starość, dostępu do odpowiedniej opieki zdrowotnej i edukacji dla dzieci, kryzysu państwa i wzrostu tendencji antypaństwowych, co może zagrozić monopolom oraz zanieczyszczenia środowiska – wszak dalszy dynamiczny rozwój gospodarczy może zagrozić równowadze ekologicznej świata. Zdaniem Wallersteina, dla powstania współczesnego systemu-świata kluczowe znaczenie miało długie szesnaste stulecie, które według ekonomistów rozciągało się od 1450 do 1650 r. Właśnie ten okres zadecydował o kształcie współczesnego świata, przede wszystkim zaś o zwycięstwie obecnej formy kapitalizmu, dominacji europejskiej kultury, w tym również kultury biznesu oraz rozmieszczeniu centrów i peryferii. Punktem wyjścia stała się dla Wallersteina dyskusja na temat powstania kapitalizmu w Europie, tocząca się w połowie XX wieku. Starły się w niej dwa poglądy, według których decydujące znaczenie dla obecnej sytuacji miały czynniki zewnętrzne – przede wszystkim czynniki produkcji, bądź globalizacja świata i konieczność oceny rozwoju gospodarczego przez pryzmat gospodarczej całości opartej na przepływie towarów i usług. W systemie-świecie Wallersteina struktury gospodarcze oparte są na przepływach środków produkcji, przekraczając granice państwowe i scalając go w całość. W oparciu o nie wytwarzają się obszary centralne, które poprzez nierówną wymianę zyskują więcej oraz obszary peryferyjne eksportujące siłę roboczą i surowce. W systemie-świecie zachodzą cykle ekonomiczne, które boleśnie odbijają się na gospodarkach. W sprzyjających warunkach dominujące gospodarczo państwo uzyskuje pozycję hegemona, czyli swoistego gwaranta i stabilizatora międzynarodowego porządku gospodarczego. W interesie hegemona leży promowanie wolnego rynku i otwartych granic, dzięki którym maksymalizuje własne zyski. Matka kryzysów Jednak kapitalistyczna hegemonia okazała się, zdaniem części ekonomistów i polityków, bardzo niebezpieczna. Kryzys finansowy w USA okazał się nie tylko kryzysem finansowym, ale gospodarczą recesją i, co najważniejsze, recesją odczuwalną w skali całego świata. Stąd coraz częściej pojawiają się głosy, że kapitalizm może przetrwać wyłącznie pod warunkiem, że będzie regulowany przez państwa. Zmienić się ma więc rola państwa ze strażnika systemu gospodarczego do skrupulatnego kontrolera i uczestnika działań gospodarczych. Pierwsze symptomy tak silnej obecności państwa w gospodarce pojawiły się już niejako wymuszone właśnie przez instytucje finansowe, które dotychczas były największymi orędownikami pełnej wolności gospodarczej. Prośby wielkich banków o wsparcie ze strony poszczególnych rządów i banków centralnych oraz decyzje części krajów o przejęciu kontrolnych pakietów akcji w instytucjach finansowych oznaczać mogą właśnie pierwszą subtelną zmianę w dotychczasowym systemie rządzącym światem gospodarczym. Bowiem okazało się, że wiara w samoregulację globalnego wolnego rynku mogła być zupełnie niesłuszna i doprowadziła do obecnych trudności i spowolnienia gospodarczego w skali globalnej porównywalnego do tego z 1929 r. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że obecny kryzys najboleśniej dotknie kraje, które w globalnej gospodarce w oparciu o zasady wolnego rynku nie miały wielkich szans na zaistnienie. Różnice w gospodarkach południa i północy mógłby wyrównać międzynarodowy handel. Tu jednak pojawia się pytanie, czy patronujące takiemu handlowi Światowa Organizacja Handlu i OECD powinny się zdecydować na pełną liberalizację międzynarodowych rynków, czy też szukać form regulowania tego rynku. W dobie wciąż nie zamkniętej rundy Doha w ramach obrad WTO należy, według noblisty prof. Josepha Stiglitza, przeanalizować zasady prowadzenia międzynarodowego handlu raz jeszcze. Przede wszystkim dlatego, że biedne południe nie jest przygotowane do rynkowej walki o swoją pozycję. Uważa, że jakkolwiek prawdą jest, że kraje rozwijające się mogłyby więcej zdziałać same dla siebie i wiele z ich problemów ma tylko marginalny związek z ograniczeniami dostępu do rynków zagranicznych, nie jest to wytłumaczeniem dla systemu handlu międzynarodowego, który utrudnia życie krajom rozwijającym się. W słowach Stiglitza również pojawiają się wątpliwości, czy kapitalizm w czystej postaci nie jest zbyt krzywdzącym ustrojem. Regulowana forma wolnego rynku być może byłaby lepszym rozwiązaniem i zapewniłaby światu możliwość uniknięcia tak dużego kryzysu. Z pewnością pomysł noblisty będzie dyskutowany podczas najbliższych obrad WTO, która już rozważała program stopniowego i warunkowego otwierania się rynków zagranicznych. Zgodnie z sugestią Josepha Stiglitza, najbogatsze kraje miałyby otwierać swoje rynki państwom biedniejszym, te zaś krajom stojącym jeszcze niżej w ekonomicznym rankingu. Warunek jest jeden – taki kapitalizm musiałby być regulowany międzynarodowymi ograniczeniami, co pojęcie wolnego rynku postawiłoby pod znakiem zapytania. Z neoliberalizmu do interwencjonizmu Nagrodzony Nagrodą Nobla ekonomista na łamach amerykańskiej prasy mówi wprost: Neoliberalizm w obecnej postaci, faworyzujący wewnętrzne regulacje, politykę najsilniejszych państw zmierzającą do powiększania ich bogactwa, bariery w handlu międzynarodowym, załamał się. Światowa gospodarka będzie musiała znaleźć nową formę polityczno-gospodarczą, nawet jeśli żegnanie kapitalizmu będzie dla świata bolesne, bo przez ostatnie 30 lat wyrażenia „wolny rynek” i „dobry” były niemal tożsame. Rzecz zresztą nie tylko w podejściu do handlu międzynarodowego, ale także w spojrzeniu do wnętrza poszczególnych gospodarek, gdzie dotychczasowy system finansowy wydawał się doskonałym, więc jedynym wyjściem. Dlatego większość rządów raczej omijała możliwości reformowania czy wprowadzania innowacji w sektorze finansowym. W obecnej sytuacji niemal niezbędne jest przetestowanie innych form systemu finansowego, nowych zasad jego funkcjonowania, przebudowania całej struktury finansów – dotychczas niemal niezależnych, choć w momencie załamania rynków wymagających i proszących o interwencję państwa. O taką centralną interwencję proszą ostatnio również polskie instytucje finansowe, dotychczas równie mocno co amerykańskie broniące swojej niezależności w ramach funkcjonowania w „zdrowym kapitalizmie”. Czy obecna recesja – pierwsza tak wielka w skali globalnej, odczuwalna przez wszystkie bez wyjątku kraje świata – jest początkiem przemian, które zmienią zasady funkcjonowania społeczeństw i gospodarki? Najbardziej optymistyczne prognozy zakładają odbicie w gospodarce dopiero w 2010 r. Do tego czasu świat może wyglądać zupełnie inaczej. |
|
|
~~FRANKI | |
|
|
Schetyna złapał gumę – interweniował wóz strażacki To była wielka chwila dla legnickiej straży pożarnej. Dzielni strażacy otrzymali wreszcie wóz bojowy, który będzie im niezbędny przy usuwaniu skażeń chemicznych. Nic więc dziwnego, że w momencie przekazania wozu, na miejscu musiał być wicepremier Grzegorz Schetyna. Minister spraw wewnętrznych i administracji miał jednak pecha. Wiozące go rządowe auto wojewody dolnośląskiego nagle złapało gumę. Ale na szczęście w pobliżu był komendant wojewódzki dolnośląskiej straży pożarnej Jarosław Wojciechowski, który w mig załatwił sprawę. Jak udało nam się ustalić, Wojciechowski wziął wicepremiera do swojego samochodu, chwycił za telefon komórkowy i wydał polecenie podległym sobie strażakom z jednostki w Kątach Wrocławskich: pojechać na miejsce i pomóc pozostawionemu ministerialnemu kierowcy w uporaniu się z problemem. - Na miejsce udał się wóz strażacki – relacjonuje nam kpt. Remigiusz Adamańczyk, rzecznik prasowy wrocławskiej straży pożarnej. Potwierdził, że zgłoszenie otrzymali od Wojciechowskiego. Jak tłumaczy rzecznik, rządowa limuzyna, to “resortowy samochód, a więc nasz” i “dlatego strażacy ruszyli z pomocą”. Okazało się jednak, że wóz przyjechał za późno, bo kierowca sam uporał się z problemem. O komentarz do całej sprawy poprosiliśmy Julię Piterę, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją. - To nie jest etyczne, to jest zachowanie które nie ma umocowania w przepisach prawa – grzmiała Pitera. I dodała: – Każda służba wykonuje te zadania, do których jest powołana – uważa minister, która jeszcze raz podkreśla, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Gdy ujawniliśmy, że chodzi o wicepremiera Grzegorza Schetynę, minister zaczęła studzić emocje. - On jest osobą chronioną, jeździ z BOR-em – zauważyła Pitera. Jak to określiła, “trudno jej powiedzieć” czy ta sytuacja była etyczna. - Jeżeli mieliśmy do czynienia z ewentualnym zagrożeniem, to być może ta sytuacja jest uzasadniona – uważa minister. (tvn24.pl) |
|
|
~~POgromca ryżego | |
|
|
Ciekawe kto się przyzna że na tę chołotę z PełO głosował…?!Pewnie wybrali się sami…?!
Ludziom jak powiesz że granice otwarte,to do Irlandii…Jak Donek w TV Powie że dobrobyt w kraju to wracają,tylko kto i w jakich ilościach..?Czy tacy ludzie mają swoje zdanie…? Dobrze Donku pociągasz w swoim teatrzyku za sznurki,a twoi wyborcy biją ci brawo…! Niech twoje ciepłe słowa zaleją cały kraj…! Naiwni muszą poczuć większą biedę jak jest teraz,jaką zgotowała im partia miłości… Jak można być takim naiwnym i wierzyć w te głupoty…???!!! Ale jak to ktoś pięknie kiedyś powiedział,że naiwnych nie sieją tylko sami się rodzą…! Niebawem powstaje komisja w sp.porwania,sądzę że będziemy ją wszyscy śledzić! Tylko mam pewne obawy do panów z PO,PSL,SLD i pognałbym ich od razu ponieważ wiem że będą mataczyć ww.sprawie!Oby tylko się nie skończyła jak sprawa Rywina…?! Czy ktoś wie jaki będzie skład komisjii…? |
|
|
Posty: 77
Dołączył: 11 Sty 2009r. Skąd: Trewir Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
a na czele komisji sledczej stanie Ziobro, na jego prawicy Kropiwnicki a z tylu bedzie sie czail Maciarewicz z teczkami na kazdego... ah jaki piekny widok!
К сожалению для российских, но я использую Google переводчик. |
|
~~POgromca ryżego | |
|
|
Emerytury mundurowe po 25 latach pracy
2009-01-24, 12:40 Reforma, przygotowana przez MSWiA przewiduje emerytury dla służb mundurowych po 25 latach pracy, a nie jak obecnie po 15 latach - dowiedziała się "Gazeta Wymiotna". Reforma obejmie ponad 150 tysięcy policjantów, funkcjonariuszy straży granicznej i pożarnej, ABW, CBA, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Więziennej i BOR. Według gazety, reforma ma wejść w życie 1 stycznia 2010. Policyjni związkowcy już planują protest. Funkcjonariusze prawa emerytalne będą nabywać w wieku 55 lat- zarówno kobiety, jak i mężczyźni- po przepracowaniu 25 lat. Emerytura wyniesie 80 procent średniej pensji z ostatnich trzech lat z dodatkami. Będzie zatem wyższa od dzisiejszej maksymalnej emerytury mundurowej. Nowe zasady obejmą przyjętych do służby po 1 stycznia 1999 roku - pisze "GW". Według ekonomistów, Polski nie stać na to, żeby mundurowi odchodzili na emeryturę po 15 latach pracy. "By żyło się lepiej - wszystkim" |
|
|
~~Ku przestrodze | |
|
|
Za rządów Prawa i Sprawiedliwości nie było żadnego kryzysu. PO rządzi od ponad roku i co mamy? Każdy widzi. I po co było ich wybierać? Jaka szkoda dla narodu? Co za bezmyslność części wyborców. Ale konsekwencje ponosi cały naród.
|
|
|
~~Endru | |
|
|
Strażak chciał pomóc Schetynie, teraz za to zapłaci
Kilkaset złotych będzie kosztowała dolnośląskiego szefa straży pożarnej przysługa, jaką wyświadczył Grzegorzowi Schetynie. Gdy wicepremierowi zepsuła się limuzyna na autostradzie, komendant wezwał na pomoc strażaków. Schetyna twierdzi, że taka interwencja nie była potrzebna. A komendant ze swojej uprzejmości tłumaczy się wojewodzie. Jak informuje reporter RMF FM Maciej Stopczyk, rachunek za wyjazd strażaków do przebitego koła komendant będzie musiał pokryć z własnej kieszeni. Koszty wysłania czterech strażaków i wozu szacuje się na kilkaset złotych, ale rachunek może być wyższy po wizycie u komendanta głównego straży. Ten może ukarać nadgorliwego komendanta naganą lub karą finansową. To sporo, biorąc pod uwagę, że pomoc okazała się zbędna, z przebitą oponą, zanim strażacy dojechali na miejsce, sam poradził sobie kierowca ministra. |
|
|