~~POwcy | |
|
|
Oceniam na mniej niż zero! Po pierwsze jest to rząd dla bogaczy ,powiększający dysproporcje między i tak niesprawiedliwie rozwarstwionym spoleczeńswem.Po wtóre nie ma jasno sprecyzowanej oferty dla ludzi z klasą,tylko dla swoich kolesi i siebie .Trudno wymagać od medialnych "gwiazd" rozsądnych i mądrych decyzji.
|
|
|
Posty: 732
Dołączył: 2 Lip 2008r. Skąd: Stalowa Wola Ostrzeżenia: 0% |
|
|
|
|
|
|
~~Rull | |
|
|
wiecie czym rózni się Tusk od Kaczyńskich ? tym że Tusk nie osmiesza Polski na arenie międzynarodowej, a ze strony Kaczyńskich nie ma tygodnia od wpadek.
Wczoraj Kaczyński, dbał o swój interes w Gruzji, zapominając o interesach Polski !! |
|
|
~~Baron PO | |
|
|
KRUS-tracja
Ciągle jeszcze kasa szczególnego uprzywilejowania Mamy do czynienia z niezrozumiałą i niezwykłą wprost niekonsekwencją rządu – z jednej strony niewiarygodnie upartego w sprawie emerytur pomostowych, z drugiej – niebywale wyrozumiałego wobec kosztów działania Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Dzień po dniu, prominentni przedstawiciele większego koalicjanta wmawiają nam, że obecne rozwiązania dotyczące wcześniejszych emerytur są niesprawiedliwe, niemoralne i nie do udźwignięcia przez budżet, nasze dzieci i wnuki. 2 mld przeciw szesnastu Natomiast forsowane przez partię Donalda Tuska cięcia sprawiające, że z 1,07 mln dziś uprawnionych, prawo do wcześniejszej emerytury zachowa niecałe 250 tysięcy osób, są pokazywane jako sprawiedliwe, moralne i ratujące budżet 38-milionowego kraju! Ludzie z Platformy straszą nas, że zachowanie starych przepisów przyniesie wydatki budżetowe rzędu 16 mld zł w ciągu 7 - 8 lat, (ale podkreślmy – tylko wtedy, gdyby 100 proc. wszystkich uprawnionych natychmiast na emeryturę się wybrało). Jeśli ich słowa przeliczymy na poszczególne lata wyjdzie nam koszt około 2 mld zł rocznie. Zgoda, to dużo. Ale ci sami prominentni przedstawiciele Platformy Obywatelskiej ze spokojem patrzą, jak rok po roku podatnicy dopłacają do KRUS ciężkie miliardy. Sam wicepremier i szef PSL Waldemar Pawlak informował niedawno, że w tym roku KRUS jest dotowany z budżetu kwotą 11 mld zł, a Business Centre Club wylicza, że w przyszłym roku będzie to ponad 16 mld złotych. I nic! Ani słowa o braku sprawiedliwości czy moralności, o zagrożonym budżecie. Przeciwnie, kilka miesięcy temu – po naprawdę kosmetycznych zmianach, jakie w ustawie o ubezpieczeniu społecznym rolników, który dotyczy zmian w KRUS, zaproponował PSL-owski minister rolnictwa – słyszeliśmy piętrowe komplementy i pochwały, później rząd tę nowelizację, mimo niedosytu, przyjął, a ludowcy – taktycznie – nabrali wody w usta. Politycy wolą mydlić nam oczy Wczoraj Business Centre Club, stwierdził, że KRUS jest jednym z najbardziej drastycznych przykładów nieracjonalnego zarządzania środkami publicznymi. A jest to możliwe, bo politycy tej akurat problematyki wolą nie ruszać. A nie ruszają z co najmniej dwóch przyczyn. Pierwsza jest polityczna, sprowadzająca się do obecności w kolejnych koalicjach partii chłopskiej, zainteresowanej utrzymaniem status quo. Druga przyczyna to postawa rządzących, którzy boją się odważnych zmian, zwłaszcza jeśli pozytywne ich skutki zauważalne mogą być dopiero po upływie kadencji. Dlatego BCC domaga się od rządu włączenia rolników do powszechnego systemu ubezpieczeń społecznych i do powszechnego systemu podatkowego. Grozi też zaskarżeniem funkcjonowania KRUS do Trybunału Konstytucyjnego. W odpowiedzi zapewne znów usłyszymy wykrętne tłumaczenia ekipy Tuska... Pozorowane zmiany Trudno zgodzić się z postępowaniem rządu. Zmiany ministra Sawickiego mają bowiem charakter kosmetyczny. Już po nich podstawowa składka w KRUS ma wynosić 10 proc. najniższej emerytury, czyli 63,63 zł miesięcznie. Więcej mają zapłacić ci rolnicy, którzy prowadzą gospodarstwa o powierzchni powyżej 50 ha. Dla tej grupy składka wzrośnie od 100 do blisko 500 proc., w zależności od obszaru gospodarstwa. Właściciele gospodarstw powyżej 300 ha mają zapłacić nawet o 305 zł więcej. Ci gospodarujący na obszarze od 50 do 100 ha zapłacą o 76,40 zł więcej, od 100 do 150 ha – o 152,70 zł, od 150 do 300 ha – o 229,10 zł... Nie są to decyzje odważne i przede wszystkim sprawiedliwe, nowe stawki w dalszym ciągu odbiegają znacząco od tych, jakie płacą ubezpieczeni w ZUS. Czy rząd Donalda Tuska zdobędzie się jednak na odwagę i zdecyduje na prawdziwą reformę KRUS, czy zechce narazić się politykom PSL i ,,rolnikom z Marszałkowskiej''? Raczej wątpimy, łatwiej przecież dobrać się do skóry tym, którzy dotychczas mieli uprawnienia do wcześniejszych emerytur. I udawać, że 1 – 2 miliardy zaoszczędzonych w ten sposób złotówek uratują budżet państwa i samo państwem przed światowym kryzysem. Według Eurostatu udział dotacji do rolnictwa w budżecie państwa wynosił w ubiegłym roku 14,6 proc., natomiast udział wsi w dochodach państwa oscylował w bieżącym roku wokół 1,7 proc. |
|
|
~~Kazimierz | |
|
|
W czasie kampanii wyborczej Donald Tusk obiecywał, że nie będzie tolerował milionowych odpraw dla menedżerów, kiedy jego matka, pielęgniarka otrzymała 1600 zł. Dziś jako premier nawet o tym nie wspomina.
|
|
|
~~feedback | |
|
|
Platforma szykuje skok na kasę.
Panie ministrze Grad, co się u pana dzieje? Rzeź na egzaminie W sobotę w Ministerstwie Skarbu Państwa odbył się egzamin dla osób ubiegających się o prawo do zasiadania w radach nadzorczych spółek SP. Ok. 60 kandydatów miało przejść go w dwóch etapach: pisemnym i ustnym. Do drugiego jednak nikt się nie zakwalifikował. Taka sytuacja zdarza się po raz pierwszy w najnowszej historii Polski, by ministerialny egzamin jednocześnie oblali wszyscy zainteresowani. – To jakaś granda! – uważają zbulwersowani kandydaci. Warunkiem podejścia do egzaminu ustnego było zdanie jego pierwszej, pisemnej części. Polegała ona na rozwiązaniu testu i odpowiedzeniu co najmniej na 100 ze 150 pytań. Do ministerialnego egzaminu przystąpili ekonomiści, menedżerowie, naukowcy, finansiści, a także osoby od wielu lat zajmujące się księgowością i gospodarką. I co się okazało po kilku godzinach? Nikt z grona przystępujących do egzaminu nie uzyskał odpowiedniej liczby punktów. – Test był złożony. Można było przy jednym pytaniu zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź – relacjonują kandydaci. – Najwięcej wątpliwości było przy pytaniach dotyczących papierów wartościowych: to była ,,wyższa szkoła jazdy'', bo były one postawione na poziomie dobrego maklera z renomowanego domu bankowego, a nie osób, które winny nadzorować pracę zarządów państwowych spółek. Rozumiemy, że potrzebna jest tu wielka wiedza, ale nie mówmy, że aż w tak głębokim zakresie, bo to jest niepodparta niczym bujda. Na tym sprawa się nie skończyła. Kiedy kandydaci, których w międzyczasie uraczono obiadem, już dowiedzieli się, iż nie mogą przystąpić do drugiego etapu egzaminu, zażądali pokazania testów, aby ujrzeć, gdzie popełnili błędy, wszystko zweryfikować. Tu im jednak urzędnicy ministerstwa stanowczo odmówili. – Ktoś nam powiedział, że tych testów już nie ma – skarży się jedna z kandydatek. – A komisja ponoć sprawdzała testy korzystając z jakiś szablonów... Ponad 40 osób ze zdających podpisało się jeszcze tego samego dnia pod złożoną w MSP petycją, w której zwrócono się do ministra skarbu państwa Aleksandra Grada (PO) ze stanowczą prośbą o wyjaśnienie sytuacji, a także możliwość ponownego przystąpienia do egzaminu bez ponoszenia dodatkowych opłat. Każdy bowiem, kto chciał doń podejść, musiał wpierw wpłacić kwotę 850 zł. W przypadku ponownego przystąpienia należałoby uiścić znów tyle samo. – Naprawdę nie wiem, za co aż tyle trzeba płacić – dziwi się jeden z uczestników zdarzeń w MSP. – Ludzie zjechali z całej Polski na swój własny koszt, na miejscu dano nam kilka kartek oraz kopert i postawiono nad głowami parę osób do pilnowania niczym na maturze. Potem był też obiad, ale na terenie ministerstwa. Nawet jak na warunki warszawskie nie sądzę, by mógł on kosztować więcej niż 50 zł na jedną osobę. Ciekawe, co ministerstwo tak naprawdę robi z tymi pieniędzmi... To nie wszystko. Wielu z przystępujących do egzaminu przeszło specjalne kursy organizowane przez firmy, które miały na to zgodę ministerstwa. Koszt szkolenia wynosi ok. 3 tys. zł. Podczas zajęć wykłady prowadzą m.in. pracownicy MSP... – No to niech teraz pan minister Grad łaskawie posadzi swoich genialnych urzędników, żeby też zdali nasz egzamin! – postuluje jedna z odrzuconych w sobotę osób. – Dla mnie sprawa jest jasna i oczywista: Platforma Obywatelska wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym szykują się do pełnego przejęcia rad nadzorczych państwowych spółek przez ludzi z własnego nadania – dodaje inna. Wedle danych ministerstwa, w Polsce funkcjonuje 1341 spółek i przedsiębiorstw, w których swoje udziały ma skarb państwa. |
|
|
~~lech | |
|
|
CYTAT wiecie czym rózni się Tusk od Kaczyńskich ? tym że Tusk nie osmiesza Polski na arenie międzynarodowej, a ze strony Kaczyńskich nie ma tygodnia od wpadek. Wczoraj Kaczyński, dbał o swój interes w Gruzji, zapominając o interesach Polski !! no cóż; ksero jest zawsze gorsze od oryginału |
|
|
~~viki | |
|
|
Były wiceszef klubu PiS: nie wyłudziłem 138 tys. zł
Przed warszawskim sądem ruszyła kolejna rozprawa w procesie karnym byłego bydgoskiego posła, barona PiS Tomasza M. oskarżonego o wyłudzenie 138 tysięcy złotych za nienależnie pobrane ryczałty na mieszkanie. Na poprzedniej rozprawie zeznawał ojciec byłego parlamentarzysty. Adwokat Tomasza M. będzie wnosił też o przesłuchanie pracowników Kancelarii Sejmu i właścicieli mieszkań wynajmowanych przez byłego posła w Bydgoszczy. Były bydgoski poseł PiS, który po nagłośnieniu sprawy został wykreślony z list wyborczych PiS do Sejmu obecnej kadencji, nie przyznaje się do winy. Przekonuje, że nigdy wcześniej nie kwestionowano jego prawa do tego ryczałtu, mimo iż wykazywał w oświadczeniu majątkowym swoje warszawskie mieszkanie. Były poseł wyjaśnia, że występując o ryczałt, postępował zgodnie ze wskazówkami pracowników Kancelarii Sejmu. We wrześniu zeszłego roku lokalne media w Bydgoszczy ujawniły, że Tomasz M. ówczesny lider PiS w Bydgoszczy i wiceszef klubu parlamentarnego PiS - od sześciu lat pobiera z kasy Sejmu comiesięczny dodatek 2 tysięcy złotych na pokrycie kosztów pobytu w Warszawie podczas prac w parlamencie. Poseł jest jednak formalnie właścicielem mieszkania w stolicy i nie mieszka pod adresem stałego zameldowania w Bydgoszczy . Wkrótce potem szef PiS, ówczesny premier Jarosław Kaczyński zdecydował o skreśleniu Tomasza M. z listy wyborczej do Sejmu. Kolejna rozprawa przed warszawskim sądem odbędzie się pod koniec listopada. |
|
|
~~KRĘCĄ LODY | |
|
|
Komisja etyki zajmie się słowami marszałka
Nie tylko ABW i prokuratura, ale też sejmowa komisja etyki poselskiej zajmie się incydentem w Gruzji. Chodzi mianowicie o wczorajszą wypowiedź Bronisława Komorowskiego, który w publicznym radiu powiedział: "Jaka wizyta, taki zamach" oraz "z 30 metrów nie trafić w samochód - to trzeba ślepego snajpera". Na razie szefowa komisji Elżbieta Witek z PiS czeka, czy ktoś z parlamentarzystów nie poskarży się na słowa Komorowskiego. Jeśli nie, w przyszłym tygodniu sama zamierza postawić sprawę na komisji i już zbiera dokumentację, ile razy i w jakich mediach marszałek Sejmu kpił z incydentu w Gruzji i jakich użył słów. "Jak to możliwe, żeby z 30 metrów nie trafić do prezydenta" - dla mnie to był szok, jak to usłyszałam. To jest nieprawdopodobne - mówi oburzona Witek. Wniosek może jednak pozostać na papierze, ponieważ musi zostać zaakceptowany przez komisję, a tam każdy z czterech klubów ma po jednym głosie. PO i PSL mogą zablokować sprawę, aby Komorowski nie był w niewygodnej sytuacji. Stąd ścieżka obrana przez byłego marszałka Sejmu Ludwika Dorna i jego list otwarty, że Komorowski utracił moralne prawo do kierowania Sejmem. |
|
|
~~Neoliberałowie | |
|
|
Dorn: Niedopuszczalna wypowiedź Komorowskiego
Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski "ironizując na temat faktu ostrzelania" kolumny prezydentów Polski i Gruzji, utracił legitymację do sprawowania swej funkcji - uważa były marszałek Ludwik Dorn. - Dorn wytacza najcięższe zarzuty, zamiast wniknąć w moje intencje - odpowiada Komorowski. Dorn skierował list otwarty do Komorowskiego w związku z poranną wypowiedzią marszałka Sejmu dla radiowych "Sygnałów Dnia". Odnosząc się do niedzielnego incydentu w Gruzji Komorowski powiedział m.in.: "jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera; więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego, a przykrego". W liście otwartym do marszałka Dorn podkreślił, że Komorowski odniósł się do niedzielnego incydentu z udziałem prezydentów Polski i Gruzji "w sposób niedopuszczalny tak pod względem treści, jak i formy" i tym samym "uchybił powadze sytuacji i godności sprawowanego przez siebie urzędu". "Ironizowanie na temat faktu ostrzelania kolumny dwóch głów państw ("jaka wizyta, taki zamach", "trzeba ślepego snajpera"), określenie sytuacji jako "niepoważnej" oraz wyrażane z tej okazji głębokie zatroskanie stanem stosunków polsko-rosyjskich muszą się spotkać z dezaprobatą" - napisał Dorn. Ocenił też, że słowa Komorowskiego "współbrzmią" z oświadczeniem ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa, choć - jak zastrzegł - jest przekonany, że stało się to "wbrew intencji" marszałka Sejmu. Ławrow oświadczył, że zajście w Gruzji "to prowokacja czystej wody". "W moim przekonaniu utracił Pan moralną i polityczną legitymację do sprawowania urzędu marszałka Sejmu" - podkreślił Dorn w liście do Komorowskiego. "Z przykrością odnotowuję, że marszałek Ludwik Dorn wytoczył pod moim adresem kolubrynę najcięższych zarzutów politycznych, zamiast wniknąć w intencję i treść moich ironicznych uwag. Domyślam się więc, że kierował się chęcią zaistnienia za wszelką cenę na scenie politycznej" - odpowiedział Komorowski w swoim liście otwartym. Zaznaczył przy tym, że uważa Dorna "za człowieka wybitnie inteligentnego", a "zdolność używania i rozumienia języka ironicznego jest przypisana do inteligencji właśnie". Komorowski podkreślił, że jego wypowiedź, przywoływana przez Dorna, "wynikała z krytycznej oceny władz gruzińskich, a nie polskich". "W moim przekonaniu rolą gospodarzy jest zapewnienie głowie zaprzyjaźnionego państwa nie tylko bezpieczeństwa, ale i komfortu, unikania niezręcznych, czy wręcz mało poważnych sytuacji. A w takiej sytuacji, jak sądzę na podstawie opisów dziennikarskich, znalazła się głowa państwa polskiego. Dla mnie jest oczywiste, że polski prezydent został narażony na zbędne niebezpieczeństwo" - wyjaśniał marszałek Sejmu. Napisał też, że ocenę skutków "daleko idących oskarżeń wobec Rosji" pozostawia do oceny bez ironicznych uwag. W niedzielę po południu w Gruzji konwój samochodów z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. W pobliżu rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Kolumna samochodów miała jechać z lotniska w Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd. Po incydencie prezydenci wrócili do Tbilisi. |
|
|
~~KOMOR Błazen | |
|
|
Komorowski: nie żałuję słów: "jaka wizyta, taki zamach"
Bronisław Komorowski powiedział, że nie żałuje słów jakich użył, komentując incydent w Gruzji z udziałem prezydenta. - Jaka wizyta, taki zamach - mówił w poniedziałek Marszałek Sejmu. - Jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera. Więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego, a przykrego - te poniedziałkowe słowa Komorowskiego nt. incydentu w Gruzji zbulwersowały część polityków. Były marszałek Sejmu Ludwik Dorn ocenił, że Komorowski utracił legitymację sprawowania swej funkcji. Komorowski tłumaczył, że używał ironicznego języka, który rozumieją ludzie inteligentni. - Miałem nadzieję, że zostanie to jednoznacznie zrozumiane, że ta ironia dotyczyła w moim przekonaniu błędów popełnionych przez gospodarzy, przez Gruzinów - podkreślił. Zdaniem Komorowskiego, gołym okiem widać, że w Gruzji zostały popełnione bardzo poważne błędy. - Była to zła, źle przeprowadzona wizyta, z poważnymi konsekwencjami politycznymiBronisław Komorowski Była to zła, źle przeprowadzona wizyta, z poważnymi konsekwencjami politycznymi, więc wydaje mi się, że tutaj pewien sarkazm jest najłagodniejszą formą dezaprobaty - podkreślił. Zaznaczył, że jego intencją nie było ani urażenie, ani tym bardziej obrażenie prezydenta. - Tylko złośliwcy mogą w ten sposób to interpretować - ocenił. Komorowski pytany, czy podczas incydentu w Gruzji błędów nie popełnili funkcjonariusze BOR, odpowiedział, że wie z praktyki, iż jeśli głowa państwa mówi "nie", to inni to polecenie wykonują. - Na pewno jednak błędem było po pierwsze odsunięcie polskiej ochrony osobistej od prezydenta, a po drugie błędem było pewne zawierzenie w rozpoznanie sytuacji przez Gruzinów, bo widać, że prezydent został wmanewrowany w sytuację dla siebie niekorzystną - powiedział marszałek. Jak stwierdził, niepokoi go zgoda na jazdę w kierunku dosyć niebezpiecznych obszarów. - Prezydent nie jest od tego, żeby sprawdzać bojem, czy dany obszar jest zajęty przez armię rosyjską, czy przez inną. Prezydent powinien jechać tam, gdzie wszystko jest wcześniej rozpoznane - uważa Komorowski. |
|
|
~~ CUDAki z PO | |
|
|
Posłowie PO pożalą się Tuskowi w saunie
Nie chcemy być traktowani jak maszynki do głosowania - żalą się posłowie Platformy Obywatelskiej. Zapowiadają, że premierowi Donaldowi Tuskowi poskarżą się podczas weekendowych obrad klubu parlamentarnego - pisze DZIENNIK. Niezadowolonym politykom humor może jednak poprawić fakt, że spotykają w hotelu SPA w Rawie Mazowieckiej. A ten zaoferuje posłom masaże, jacuzzi, a nawet basen ze zjeżdżalnią. Od kilku tygodni część polityków Platformy, szczególnie tych z dalszych ław parlamentarnych, żali się, że od dawna nie ma możliwości swobodnej rozmowy z premierem i jego najbliższymi współpracownikami. “Kiedyś czuło się, że rząd i partia to jedność. Teraz takiego poczucia już nie ma” - mówi DZIENNIKOWI jeden z szeregowych posłów Platformy. Inni dodają, że od jakiegoś czasu posłowie mają wrażenie, że premier w ogóle o nich nie pamięta. “Ważne są tylko nasze głosy, o nas się w ogóle nie myśli” - dodaje jeden z naszych rozmówców. Nic więc dziwnego, że sekretarz klubu parlamentarnego PO Sebastian Karpiniuk przyznaje, że najważniejszą częścią wyjazdowego posiedzenia będzie właśnie spotkanie z premierem. “Na tę rozmowę wielu posłów czeka już od dawna” - przyznaje Karpiniuk. (dziennik.pl) Tusk do Rawy Mazowieckiej, gdzie odbywa się posiedzenie, przyjechał w piątek późnym popołudniem. Najpierw wygłosił krótkie przemówienie dotyczące rocznicy jego rządów, później znalazł czas na nieformalne rozmowy przy kolacji. Według informacji DZIENNIKA, noc spędzi jednak we własnym domu. Od soboty rana parlamentarzyści PO będą zajmować się już sami sobą. Kierownictwo klubu przygotowało dla nich szkolenie medialne. |
|
|
~~HIHIHI | |
|
|
Ostatnio zasłyszane:
Na egzaminie pada pytanie: Jaka partia wygrała ostatnie wybory ?…………………cisza, następne : Kto jest premierem ………….cisza, gdzie student mieszka? odp. w Bieszczadach. Profesor podchodzi do okna, dość długo patrzy przed siebie i drapiąc się po głowie mówi; ja to wszystko p……..ę, wyjeżdżam w Bieszczady.Pozdrowienia z wybrzeża dla wszystkich mieszkańców Bieszczad |
|
|
~~Ziuta | |
|
|
Jaki marszalek taki sejm.Sloma wychodzi z butow przy kazdej okazji.nie daj Bog jak bedzie kandydowal w najblizszych wyborach.
|
|
|
~~Mrozowski | |
|
|
Minister Drzewiecki w rękach kominiarzy
Na całym cywilizowanym świecie uważa się, że polityk, który raz pod przysięgą skłamał, może to robić częściej, nie powinien więc piastować ważnych publicznych urzędów – piszą publicyści TVN Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski Prawie 200 lat minęło od napisania tych słów przez Aleksandra Fredrę i nadal są one aktualne. Dziennikarz zajmujący się polityką i politykami natyka się czasem na sprawy, które można zaklasyfikować jako ich życie prywatne. Od wrażliwości dziennikarza zależy wówczas, czy uznaje, że należy je podać do wiadomości publicznej, bo informacja o nich poszerza wiedzę o tym, jak dany polityk może sprawować funkcję publiczną, czy przemilczeć, bo owe sprawy nic do tej wiedzy nie wnoszą. Nataki dylemat natknęliśmy się w redakcji programu "Teraz my", szukając informacji o amerykańskich posiadłościach ministra. Zaczęło się od Palikota Wszystko zaczęło się od konferencji prasowej partyjnego kolegi Mirosława Drzewieckiego. Poseł Janusz Palikot zachęcał na niej Polaków, by kupowali tanie z powodu kryzysu domy w Ameryce. Postanowiliśmy naszym widzom jednego z takich przezornych Polaków pokazać. Gazety już wcześniej donosiły, że apartament na Florydzie ma minister Drzewiecki. Potrzebny nam był adres, by apartament sfilmować i pokazać widzom. Szukając go w amerykańskim Internecie, natknęliśmy się na bazę danych intelius.com w której było nazwisko Mirosław Drzewiecki – ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu opatrzone adnotacją, że był zatrzymany przez policję, i z odesłaniem do numeru sprawy sadowej, jaką się to zatrzymanie skończyło. Nie znam dziennikarza, który by nie poszedł dalej inie zajrzał do akt sądowych. Wynikało z nich jasno, że w sylwestra 1999 roku minister szarpał się z żoną, o czym powiadomiła policjanta ona sama i co potwierdziło dwóch świadków. Informacje o bójce między małżonkami zaklasyfikowaliśmy jako dotyczącą życia prywatnego, niemającą wpływu na sposób, w jaki minister pełni swój urząd. Krzywoprzysięstwo Przyglądając się jednak aktom sprawy, zauważyliśmy, że minister najprawdopodobniej popełnił w amerykańskim sądzie krzywoprzysięstwo. Zeznał, że nie ma środków na wynajęcie adwokata, musi więc skorzystać z usług obrońcy z urzędu. Dysponował wtedy majątkiem wartym miliony. Minister, wówczas poseł, powiedział w naszym programie, że będąc na Florydzie, posługiwał się paszportem dyplomatycznym, a więc przebywał w USA nie jako osoba prywatna, lecz jako urzędnik państwowy. Właśnie wtedy własnym podpisem potwierdził nie tylko swe ubóstwo, ale także to, że występując przed sądem, korzystał z usług tłumacza przysięgłego, a więc wszystko, co do niego mówiono lub dawano mu do podpisu, rozumiał. Informacja o tym, że minister poświadczył nieprawdę, choć działo się to osiem lat temu, wydała nam się ważna. Na całym cywilizowanym świecie polityk przyłapany na poświadczeniu nieprawdy staje się politykiem drugiej kategorii. Uważa się, że ktoś, kto raz pod przysięgą skłamał, może to robić częściej, nie może więc piastować ważnych publicznych urzędów. Wbrew temu, co pisał w "Gazecie Wyborczej" Paweł Wroński, nasza ekipa ustaliła, jakie są standardy wypełniania ankiet zatrzymania i że pytanie o dochody jest pytaniem ostan posiadania w ogóle, a nie tylko w Ameryce. Gdyby pytano o dochody tylko amerykańskie, mówił nam prawnik praktykujący w USA, nawet nasi milionerzy mogliby uchodzić za biedaków, bo często swe majątki lokują zagranicą. Inny amerykański prawnik zaklasyfikował tego rodzaju postępowanie jako krzywoprzysięstwo. Oczywiście pojawił się dylemat, czy podawać sprawę do wiadomości publicznej, u jej podstaw leży bowiem czysto rodzinny i tabloidalny incydent szarpaniny małżeńskiej. Uznaliśmy jednak, że podejrzenie, iż minister polskiego rządu z łatwością okłamuje wymiar sprawiedliwości, jest informacją ważną w kontekście funkcji publicznej, jaką sprawuje. Minister wciągnął żonę Wbrew temu, co sugeruje nam redaktor Wroński, nie chcieliśmy ustalić, czy minister bije żonę czy nie. Chcieliśmy zapytać ministra, czemu, co wynika z dokumentów, poświadczył nieprawdę przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Zwłaszcza że sam minister mówił, "że poseł powinien wymagać od siebie więcej niż każdy inny obywatel". Dlatego inaczej niż redaktor Wroński nie uznaliśmy sprawy za"kruchą", bo to, jakie kwalifikacje do rządzenia ma polityk, według nas sprawą "kruchą" nie jest. Prawdę mówiąc, myśleliśmy, przygotowując program, że minister Drzewiecki tak jak my będzie się chciał nad sprawą "bicia żony" przemknąć jako nad kwestią wstydliwą i rodzinną. Myśleliśmy, że tak jak my będzie wolał się zająć wyjaśnianiem, dlaczego w amerykańskim sądzie złożył niezgodne z prawdą oświadczenie, i wyjaśnieniem tego, czy taki czyn popełniony w przeszłości może mieć jakiś wpływ na wykonywaną obecnie przez niego funkcję ministra. Ku naszemu zaskoczeniu to minister się domagał, by w programie wzięła udział jego żona. My nie chcieliśmy jej do tej sprawy mieszać, uważając, że zaproszenie jej do programu, czy też nagranie, byłoby tabloidyzacją. Nie to przecież miało być głównym tematem audycji. Jednak minister takich oporów nie miał. Wciągnął żonę do programu, podając numer jej komórki i żądając połączenia się z nią. Uznał, że lepiej jest na antenie roztrząsać rodzinne sprawy, bo będzie mógł się przedstawić jako kochający mąż, co żona potwierdzi bez względu na to, jak wydarzenia sprzed ośmiu lat opisano w policyjnym raporcie, niż rozmawiać o tym, czy fakt poświadczania nieprawdy kompromituje go jako osobę publiczną. To polityk uciekł w tabloidyzację, bo wydawała mu się ona bezpieczniejsza niż rozmowa o twardych niepodważalnych faktach zapisanych w dokumentach amerykańskiego sądu. Insynuacje poważnego dziennika Oczywiście także my nie jesteśmy bez winy. Prawdą jest bowiem, że dziennikarz telewizyjny chce, by jego program był atrakcyjny dla publiczności i by oglądało go wielu widzów. Autorzy programu publicystycznego, zwłaszcza nadawanego w stacji komercyjnej, zawsze muszą ten aspekt brać pod uwagę. Wiadomo zaś, że pewien stopień tabloidyzacji programu oglądalność podnosi. Przykładem takiego tabloidalnego zachowania wszystkich polskich mediów może być ostatnia sprawa poseł Elżbiety Kruk. Obserwując dziwne grymasy jej twarzy i słuchając niewyraźnej mowy, dziennikarze słusznie stawiali pytania oto, czy nie pełni ona poselskich obowiązków pod wpływem alkoholu. Twardych dowodów na to nie było, bo pani poseł odmówiła zbadania się alkomatem, ale podejrzenia, insynuacje o chorobie alkoholowej formułowały nie tabloidy, lecz poważny dziennik. Przyznaję, że i naszemu programowi zdarza się skręcać w stronę tabloidu, ale staramy się to robić ostrożnie, by nie przekroczyć granicy dobrego smaku. Może tym razem nam się to nie udało? Jeśli tak, to nie pozostaje nam nic innego, jak odwołać się do słów Aleksandra Fredry zacytowanych na początku. Gdy przygotowujemy program, przyświeca nam idea "czyszczenia" życia publicznego z kłamstwa, hipokryzji, nieuczciwości. Czasem jak kominiarze sami się przy tym czyszczeniu ubrudzimy. Autorzy są dziennikarzami TVN iTVN24, autorami cotygodniowego programu "Teraz my" |
|
|
~~lidka | |
|
|
Liberalny makijaż rozpływa się po twarzy PO
PO = POstkomuna a nie liberalowie + byli TW i agenci SB i WSI |
|
|
~~: ( | |
|
|
Dwór Nitrasa
Jak poseł Nitras trzęsie Szczecinem Po aferze narkotykowej w szczecińskiej Platformie wrze. – Jestem pewien, że dojdzie do zmian – mówi jeden z polityków. Mało kto wierzy jednak, by za aferę zapłacił lokalny lider PO Sławomir Nitras Michał Łuczak, przewodniczący zachodniopomorskiego sejmiku, zniknął. Nie odbiera telefonu, nie pokazuje się w urzędzie. W tym tygodniu odbędzie się sesja, na której straci stanowisko. Z miejscem w zarządzie powiatu polickiego pożegnał się już Cezary Atamańczuk. W piątek radni jednogłośnie zdecydowali o jego odwołaniu. Łuczak i Atamańczuk zostali 14 listopada zatrzymani przez policję. Byli pod wpływem narkotyków. Mieli przy sobie amfetaminę i marihuanę. W Szczecinie emocje po narkotykowej wpadce działaczy PO wcale nie cichną. Tyle że sprawa z obyczajowej przerodziła się w polityczną. A jej głównym bohaterem stał się Sławomir Nitras, lider szczecińskiej Platformy. Zdaniem oponentów to on ponosi odpowiedzialność za serię afer, które wstrząsnęły regionem. Uważany jest za „patrona” zatrzymanych miłośników narkotyków z PO. – Mój krytyczny stosunek do posła Nitrasa i jego otoczenia jest znany. Jestem stanowczym przeciwnikiem jego metod rządzenia i stylu traktowania partyjnych kolegów – podkreśla Krzysztof Zaremba, senator PO. Bardziej dosadny jest inny prominentny polityk ugrupowania. – Sławomir Nitras stworzył grupę bezwzględnie posłusznych hunwejbinów. Część z nich to ludzie, którzy nie dorośli do pełnionych funkcji. Obawiam się kolejnych afer – mówi. „Chłopcy z Platformy” Kim są ludzie związani z Nitrasem? – To młodzi mężczyźni w nienagannie skrojonych garniturach. Wyglądają jak odbici z jednej sztancy. Czasem mam wrażenie, że różnią się tylko wzrostem. Nazywam ich „chłopcami z Platformy” – mówi Małgorzata Jacyna-Witt, szefowa Klubu Radnych PiS w sejmiku. "Najlepszym wyjściem byłoby referendum w sprawie odwołania sejmiku Małgorzata Jacyna-Witt, PiS" „Chłopcy” w większości nie przekroczyli jeszcze 40 lat, a już piastują eksponowane stanowiska. Do tego grona prócz Łuczaka zaliczany jest m.in. poseł Michał Marcinkiewicz, Arkadiusz Pawlak, od niedawna wiceprezes Zakładów Chemicznych Police, czy Przemysław Kowalewski, najpierw dyrektor gabinetu marszałka województwa, a obecnie jeden z dyrektorów spółki Infrapark Police. Członkiem PO jest też świeżo upieczony prezes portu w Szczecinie Jarosław Siergiej. Wszystkim w karierach miał pomóc właśnie Nitras. Poseł nie ukrywa, że większość z tych osób to jego bliscy współpracownicy. Przyznaje też, że z niektórymi jest związany towarzysko. – Ale czy to coś nadzwyczajnego, że polityk ma współpracowników? Może dziwne jest to, że na co dzień chodzą w garniturach. To prawda, raczej unikamy dresów. Istotne jest, że na żadnym eksponowanym stanowisku nie znajdzie pan nikogo z moich bliskich czy kolegów ze szkoły – podkreśla Nitras. – Pawlak, Marcinkiewicz czy Siergiej trafili do życia publicznego samodzielnie. Poznaliśmy się potem. Kariery zawdzięczają sobie. Jeśli ktoś myśli, że mogę decydować o obsadzie stanowisk choćby w spółkach Skarbu Państwa, to nie ma pojęcia, jak się to odbywa. W Szczecinie nie ma czegoś takiego jak dwór Nitrasa. Na skargę do Schetyny? Ale to właśnie próby „ręcznego sterowania” miały stać się przyczyną sporów między Nitrasem a byłym już marszałkiem Norbertem Obryckim i prezydentem Szczecina Piotrem Krzystkiem. Obaj mieli się nawet skarżyć Grzegorzowi Schetynie. Krzystek, pytany o spotkanie z sekretarzem generalnym partii, mówi wymijająco: – Pan przewodniczący jest członkiem PO. Trudno więc, rozmawiając z liderami partii, pomijać jego osobę. – Konflikt z prezydentem? To nieprawda. Jeśli chodzi o marszałka Obryckiego, PO nie była zadowolona z tego, jak pełni funkcję. Zresztą on sam złożył rezygnację. Ale o szczegółach nie będę mówił – ucina Nitras.Krzystek: – Zapewniam, że metoda nacisków na prezydenta Szczecina nie była, nie jest i nie będzie efektywna. Fachowość, a nie polityka musi decydować o personaliach. Wiem, że takie podejście nie zawsze musi się podobać liderom politycznym. Obrycki: – O cofnięciu mi rekomendacji zadecydował rzekomy brak lojalności politycznej wobec liderów. Jak ustaliła „Rz”, Obrycki naraził się Nitrasowi, zwalniając z pracy ówczesnego dyrektora swojego gabinetu Przemysława Kowalewskiego. Przyczyną stał się skandal obyczajowy, którego ten rzekomo dopuścił się w Poznaniu. Podczas oficjalnego wyjazdu urzędników Kowalewski miał biegać w negliżu po rynku. Obrycki na antenie Radia Szczecin potwierdził, że słyszał o incydencie od kilku pracowników. Kowalewski zaprzecza: – Nie zrobiłem nic, co naraziłoby na szwank godność urzędnika. Jeśli pan Obrycki mnie nie przeprosi, pozwę go do sądu. Lista afer z udziałem działaczy PO jest dłuższa. W 2006 r. Nitras z Łuczakiem wybrali się służbowym autem sejmiku na spotkanie PO do Gdańska. Rozbili samochód, ale prokuratura umorzyła śledztwo. Rok później urząd marszałkowski zamówił kalendarze i materiały promocyjne za 500 tys. zł. Zlecenie realizowała szczecińska firma, która podczas kampanii wyborczej świadczyła usługi dla kilku komitetów – m.in. PO. Urzędnicy podpisali dokumenty poświadczające, że towar dotarł na czas. Ale materiały zaczęły spływać do urzędu dopiero po kilku miesiącach, gdy o sprawie stało się głośno. Pojawiły się głosy, że mogła to być próba spłacenia wyborczych zobowiązań PO. Nitras: – To plotka. Nikt nie powtórzy jej pod nazwiskiem, bo za to grozi odpowiedzialność karna. Nikt z Platformy nie miał z tym nic wspólnego. Sprawę bada prokuratura. – Wszczęliśmy śledztwo, do tej pory nikt nie usłyszał zarzutów – informuje Małgorzata Wojciechowicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. Nerwowa atmosfera Ostatnio przeciw szefowi PO w Szczecinie otwarcie zbuntowali się jego polityczni sojusznicy. Atmosfera jest tak nerwowa, że kilka dni temu podczas spotkania regionalnego zarządu partii Nitras miał nazwać senatora Zarembę „debilem”. Sam Nitras temu zaprzecza: – Zachodniopomorska PO jest w trudnej sytuacji. Część kolegów uznała, że to idealny moment na dzielenie się z mediami swoimi, czasem niemądrymi opiniami. W polityce ważne jest, by umieć się ugryźć w język, gdy dziennikarze próbują sprowokować do mówienia źle o kolegach partyjnych. Staram się zachować spokój i nie wdawać w publiczne polemiki. Z informacji „Rz” wynika, że sprawa po zawiadomieniu Zaremby znajdzie finał w partyjnym sądzie koleżeńskim. Jaka będzie przyszłość PO w Szczecinie? – Wiem, że sytuacja w naszym regionie będzie przedmiotem zainteresowania premiera – mówi Zaremba. – Nie wierzę, by nie doszło do zmian – uważa inny polityk PO. – Ale będą to raczej zmiany jakościowe, a nie personalne. Tymczasem do kolejnego ataku przygotowuje się opozycja. – Poważnie rozważamy, czy nie rozpocząć zabiegów zmierzających do referendum w sprawie odwołania sejmiku – mówi Jacyna-Witt. |
|
|
~~... | |
|
|
Minister Julia Pitera nie chce odtajnienia całości dokumentu
Donald Tusk w wywiadzie dla „Rz” poinformował, że wydał polecenie, by zdjąć klauzulę poufności z raportu o działalności CBA. Ale według jego autorki minister Julii Pitery polecenie premiera wcale nie oznacza, że opinii publicznej mają być ujawnione wszystkie informacje zawarte w dokumencie. – Można część odtajnić, część, która nie naraża na szkodę państwa polskiego – stwierdziła pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją wczoraj w radiowej Trójce. – Jest pewne pensum informacji w każdym państwie, które mogą narazić na niebezpieczeństwo państwo, ludzi, bezpieczeństwo wewnętrzne. Z tych powodów – w jej ocenie – raport „w stu procentach nie może ujrzeć światła dziennego”. Czy Donald Tusk weźmie pod uwagę stanowisko Julii Pitery i co ostatecznie odtajni: cały raport czy jego część? Wciąż nie wiadomo. – Premier jest w Londynie. Jeszcze nie otrzymaliśmy poleceń, co ma zostać odtajnione – usłyszeliśmy nieoficjalnie w Kancelarii Premiera. – Centrum Informacyjne Rządu wyda komunikat – twierdziła Magdalena Marquez, asystentka minister Pitery. CIR z kolei odsyłał nas do niej. „Rz” nie uzyskała też odpowiedzi od minister Pitery, czy swoje stanowisko przedstawiła premierowi. – To, co się dzieje z raportem, przekroczyło granice powagi – uważa poseł PiS Tadeusz Cymański. – Myślę, że premier zadeklarował to pod presją. Nie ma argumentów, żeby chronić ten raport. – To nie minister Pitera, ale premier Tusk podejmie decyzję dotyczącą odtajnienia raportu – podkreśla poseł PO Marek Biernacki. Słynny, pilnie strzeżony raport, który miał być dowodem na łamanie prawa przez CBA, nie od początku był tajny. Takiej klauzuli nie miał w grudniu 2007 r., gdy Julia Pitera przekazywała go premierowi. W styczniu, gdy PiS zażądał jego ujawnienia, okazało się, że jest to „materiał pomocniczy”, a nie dokument urzędowy. Wiosną premier opatrzył raport klauzulą „tajne”. Co o tym przesądziło? Między innymi włączenie do niego wyników kontroli, jaką w CBA przeprowadziła ABW. Przynajmniej tak wynika z odpowiedzi, jaką z Kancelarii Premiera otrzymał Piotr Brzozowski, który wystąpił o wgląd w dokument, twierdząc, że jako obywatel ma do tego prawo. Liczący 46 stron raport mogli przeczytać tylko posłowie z Komisji ds. Służb Specjalnych. Zawarte w nim ustalenia okazały się zbyt wątłe, by zdymisjonować szefa CBA Mariusza Kamińskiego. |
|
|
~~ CUDAki z PO | |
|
|
Najnowsze informacje RSS Kanały RSS Zobacz infografikę Gosiewski: Pan Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu (fot. "Fakt") Tagi: alkohol 16:45, 24.11.2008 /"Fakt", TVN24, PAP Pijany poseł zasnął w Sejmie KRZYSZTOF GRZEGOREK: JEST MI SZALENIE PRZYKRO Pijany poseł zasnął w Sejmie Fot. FaktGrzegorek w rozmowie z "Faktem" przyznał, że wypił Krzysztof Grzegorek, były wiceminister zdrowia w rządzie PO, pijany zasnął na korytarzu poselskiego hotelu. Dzisiejszy "Fakt" publikuje zdjęcia posła. Grzegorek w rozmowie z "Faktem" przyznał, że wypił. Za swoje naganne zachowanie przeprosił. Jako "trochę zaskakującą" określił Gosiewski sprawę byłego wiceministra zdrowia i b. posła PO Krzysztofa Grzegorka, którego zdjęcia opublikował "Fakt". Fotografie zostały wykonane w czwartek późnym wieczorem i wskazują na to, że śpiący na podłodze sejmowego korytarza poseł mógł być pijany. Zobacz infografikę Gosiewski: Pan Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu (fot. "Fakt") Gosiewski: Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu - Pan Grzegorek niewiele dawał oznak życia na tym zdjęciu, a jeżeli rzeczywiście takie zdarzenie było, to by świadczyło, że być może jest to przypadek, który powinien być poddany ocenie medycznej. Dlatego, że doprowadzenie się do takiego stanu, w którym nie daje się oznak życiowych, jest po prostu kłopotliwe pod względem medycznym – komentował Gosiewski. Zobacz infografikę Poseł przeprosił za swoje naganne zachowanie (fot. "Fakt") Grzegorek: Jest mi szalenie przykro Grzegorek w rozmowie z "Faktem" przyznał, że wypił. Za swoje naganne zachowanie przeprosił. – Pod wpływem alkoholu nie poruszałem się po Sejmie, nie brałem udziału w pracach. Jest mi szalenie przykro. Cóż więcej mogę powiedzieć – stwierdził Grzegorczyk. – Czy nie jest rzeczą dopuszczalną, że po pracy, wieczorem posłowie gdzieś się zabiorą, wypiją lampkę wina, czy kieliszek alkoholu – usprawiedliwiał się w rozmowie z "Faktem". Graś o PiS-ie: To jest rozmowa z małym skarżypytą Graś: To jest rozmowa z małym skarżypytą Według Pawła Grasia, byłego partyjnego kolegi Krzysztofa Grzegorka, posłowie Prawa i Sprawiedliwości przez nagłaśnianie takich sytuacji "szukają usprawiedliwienia dla zachowania Elżbiety Kruk".- Taka dyskusja z PiS-em nie odpowiada mi – mówi. - To jest rozmowa z małym skarżypytą – twierdzi Graś. Według niego, owy skarżypyta mówi "proszę pani - właściwie to ja byłem niegrzeczny, ale Jasiu też był niegrzeczny, wiec niech pani Jasia tez ukaże". Niedysponowana Kruk? Szef PiS: może jest chora Piątek, godzina 10:30. Posłanka PiS Elżbieta Kruk staje przed... czytaj więcej » Siedem zarzutów prokuratorskich Na Grzegorku ciąży siedem zarzutów prokuratorskich; cztery z nich dotyczą korupcji, a pozostałe trzy - nakłaniania innych osób do poświadczania nieprawdy w dokumentach. Korupcyjne dotyczą lat 2002 i 2003, kiedy Grzegorek był dyrektorem ds. lecznictwa w szpitalu w Skarżysku-Kamiennej (Świętokrzyskie). Miał wtedy przyjąć 22 tys. zł od przedstawicieli firmy Johnson&Johnson w zamian za doprowadzenie do zakupu przez skarżyski zoz materiałów medycznych tej firmy. |
|
|
~~Rull | |
|
|
Ten Pan na zdjęciu już od kilku miesięcy nie jest członkiem Platformy Obywatelskiej. Wniosek ? |
|
|
~~Kaśka | |
|
|
pis to partia która przyłapana na gorącym uczynku nigdy się nie przyznaje do "błędów". Typowa filozofia sowiecka stosowana w ZSRR, również obecnie. po nie lepsza np. stworzenie pod jej patronatem CBA. I jak tu dobrze oceniać Sejm i Rząd?
|
|
|
~~Rull | |
|
|
Rząd Tuska i jeden z najbogatszych ludzi świata Bill Gates chcą zamienić umierające polskie biblioteki w centra kultury na miarę XXI wieku. Dają na to 200 mln zł W liczącej ponad 7,5 tys. mieszkańców gminie Siepraw w Małopolsce są dwie biblioteki. Jest w nich internet, a w jednej nawet czytelnia z miejscem dla osoby niepełnosprawnej. Ale gmina chce wybudować trzecią bibliotekę. - Mamy już gotowy projekt - na dole biblioteka, na górze dom kultury - mówi "Gazecie" wójt Sieprawia Tadeusz Pitala. - Na budowę potrzeba 2 mln zł. Mamy 400 tys. zł. Gdyby był rządowy program, na pewno byśmy w to weszli. Taki program będzie od stycznia. Biblioteki jak Orliki |
|
|
~~ CUDAki z PO | |
|
|
Po roku rządów Tusk wyjeżdża na Wyspy
Donald Tusk rok po objęciu rządów wraca do Wielkiej Brytanii, gdzie tysiące pracujących tam Polaków poparło go w wyborach. I tak samo jak poprzednio premier będzie ich zachęcał do powrotu do kraju. “Obietnice już były, teraz chcemy konkretów, co rząd ma nam do zaproponowania” - mówią emigranci. Po abolicji podatkowej szef rządu przywozi im program “Masz Plan na powrót?”. Rok temu pod koniec września w czasie kampanii wyborczej Tusk spędził na Wyspach weekend. Był to jego ogromny sukces. Tysiące Polaków chciało się z nim spotkać. Wszędzie, gdzie się pojawiał otaczały go tłumy. W czasie wizyty odwiedził m.in. małżeństwo z Białegostoku w ich angielskim mieszkaniu, a nawet zrobił zakupy w Tesco, w którym obsługiwała go polska kasjerka. I Tusk na Wyspach wygrał. Zdecydowana większość mieszkających tam Polaków zagłosowała na Platformę. Już po zwycięstwie Tusk poleciał do Londynu jeszcze raz, żeby podziękować za poparcie. Dziś w stolicy Wielkiej Brytanii spędzi tylko kilka godzin. Przed południem spotka się z premierem Gordonem Brownem, a po południu w polskiej ambasadzie z przedstawicielami organizacji polonijnych i dziennikarzami. “Spotkanie nie będzie otwarte dla wszystkich. Zaprosiliśmy na nie ok. 100 osób” - informuje Robert Szaniawski, attache prasowy polskiej ambasady. Wszystko wskazuje na to, że tym razem premier musi jednak przygotować się na trudne pytania. “Chcemy wiedzieć, czy mamy do czego w Polsce wracać. O rządowym projekcie słyszymy już od jakiegoś czasu. Teraz chcemy poznać konkrety. Oczekujemy od premiera rozmowy, która mamy nadzieję będzie dłuższa niż ceremonia inauguracyjna rządowego programu” - mówi Jacek Winnicki ze stowarzyszenia Poland Street. Maria, studentka, jedna z założycielek London Polish Society, organizacji zrzeszającej polskich studentów z londyńskich uczelni nie kryje rozczarowania rządem. “Obietnice premiera Tuska wydają się być bez pokrycia. Abolicja podatkowa? To nas nie dotyczy. My chcemy wiedzieć, że po powrocie do kraju będziemy mieć perspektywę rozwoju, znalezienia dobrej pracy i godziwego życia. My również zdecydowaliśmy o wygranej tego rządu. Tysiące studentów godzinami stały w kolejkach, żeby oddać swój głos” - nie kryje emocji.(dziennik.pl) |
|
|
~~Kate | |
|
|
Mlodzi biedacy intelektualni, jezeli to do was nie dotarlo i uwiezyliscie rudemu klamcy, to wam powiem, ze zostaliscie nabici w butelke hahaha. Oprocz mlodej emigracji, jest jeszcze w Polsce sporo naiwniakow, ktorzy tez uwiezyli i do dzis sie do tego nie przyznaja.
|
|
|
~~ CUDAki z PO | |
|
|
Aleksander Grad (PO) jest autorem nowego zarządzenia umożliwiającego mu mianowanie bez konkursu do rad nadzorczych państwowych spółek pracowników kancelarii premiera Donalda Tuska.
To jest ich plan B, rządzić(w domyśle brać ile się da) za pomocą rozporządzeń.Nie liczy się interes narodowy, społeczny. Najważniejsze jest tylko napełnienie sakwy póki razwietka ich jeszcze wspiera. W zachodniopomorskiem narąbani i naćpani samorządowcy z PO szykują prywatyzaję wszystkich szpitali. Mimo że ustawy jeszcze nie ma, ale oni juz pojęli stosowną uchwałę. Na przykładzi Koszalina powiem, że szpital zlikwidował niedochodowe oddziały(np.pulmunologię, poradnię opieki paliatywnej) wybudowano nowy oddział chirurgiczny, ginekologiczno-położniczy(poród rodzinny kosztuje ok.tys.) przychodnię przyszpitalną.Oczywiście jest zadłużony a teraz będzie “przekazany w ręce samorządu”(klika starych pezetpeerowców z PO)Tak się kręci lody, tylko nie mogę ścierpieć głupoty ludzi, którzy nadal wierzą w cuda i łże media. |
|
|
~~Tusk łże | |
|
|
DWA NOŻE W PLECACH DONALDA TUSKA
Ludwik Dorn Zaprosiła mnie dzisiaj do programu publicystycznego w Polsacie pani Dorota Gawryluk. Przed programem rozmawialiśmy chwilę; pani Gawryluk powiedziała mi, że minister finansów, pan Rostowski stwierdził dzisiaj, że najbliższe lata nie są dobrym czasem na wchodzenie Polski do „węża walutowego”, czyli ERM 2. Nie mam żadnych powodów, by sądzić, że pani Gawryluk pomyliła się. Po powrocie do domu sprawdzałem, czy odnotowano wypowiedź ministra Rostowskiego w sieci. Nic nie znalazłem, może źle szukałem. Pamiętam jednak, że wypowiedź pana ministra z 3, bodajże, listopada br., w której po raz pierwszy wspomniał o ewentualności nowelizacji budżetu i konieczności rewizji założeń makroekonomicznych, także nie wzbudziła większego zainteresowania. Jeżeli pan minister powiedział to, co powyżej napisałem, to wbił z rozmachem nóż w plecy pana premiera Tuska. Drugi nóż w plecy premiera Tuska wbiła Komisja Europejska zapowiadając koordynację planów antykryzysowych na poziomie narodowym i uznając zarazem, że zaistniały okoliczności nadzwyczajne, które pozwalają na elastyczne stosowanie kryteriów z Maastrich ( ten drugi nóż tkwi także w plecach ministra Rostowskiego, który na koniec listopada zapowiedział kolejną, sztywno trzymającą się kryteriów maastrichskich, aktualizację planu konwergencji). Dlaczego uważam, że w plecach premiera Tuska tkwią dwa noże? Ano, dlatego że pan Donald Tusk postanowił rozegrać zasadniczy konflikt polityczny w Polsce według podziału zwolennicy euro ( w domyśle Unii Europejskiej) – przeciwnicy euro( w domyśle Unii Europejskiej). Tak zaplanowany konflikt o charakterze polityczno-ideologicznym miał przykryć realne konflikty wynikające z konieczności dokonywania trudnych wyborów przesądzających o redystrybucji dochodu narodowego. Ogłoszenie przez KE zamysłu koordynacji narodowych planów antykryzysowych połączone z uznaniem konieczności „impulsu budżetowego” dla gospodarki utrudnia ( a moim zdaniem uniemożliwia) obronę założonego deficytu budżetowego, który ma być niższy o ok. 10 mld niż deficyt w 2008 roku. A zatem z punktu widzenia Donalda Tuska, a także Jarosława Kaczyńskiego, który ochoczo wskakiwał w zarysowany przez tego pierwszego plan polaryzacji politycznej, „cały pogrzeb na nic”. Ciekawe, czy obaj panowie już to wiedzą. Jeżeli tak, to drugie czytanie budżetu 3 grudnia zapowiada się ciekawie. Jeżeli nie, to będzie wiało nudą. |
|
|