Wojna w Ukrainie: Na ile starczy nam zapału dla uchodźców?
Jesteśmy w fazie „hurra”. Pomagamy, angażujemy się w akcje, znosimy dary i wpłacamy pieniądze. Wojna trwa 6 dni, a my przekraczamy własne słabości. Jesteśmy chwaleni w Polsce, na świecie. Na jak długo starczy nam entuzjazmu?
Ci, którzy krytykują pomoc dla Ukrainy, są naprawdę w mniejszości. Nie ma wątpliwości, że naszych sąsiadów dopadła tragedia, że dla nich to armagedon, prywatny koniec świata, dramat i koszmar z najcięższych snów. Teraz znajdują u nas czułość i opiekę. Wielu Polaków wzięło już i zamierza wziąć do siebie całe rodziny, kilkuosobowe, z małymi i starszymi dziećmi. Ale będą mijały dni, może miesiące (nie daj bóg lata) i ta pomoc będzie musiała być długoterminowa. Czy każdy z hura-optymistów da radę? Rozważania na ten temat umieścił na swoim Facebooku były prezydent Stalowej Woli, a obecny radny Sejmiku Województwa Podkarpackiego Andrzej Szlęzak.
- Od znajomych z Przemyśla i okolic zebrałem trochę informacji o sytuacji z uchodźcami z Ukrainy. Odniosłem wrażenie, że już to przerabiałem. Społeczny zryw by pomagać uchodźcom jest bardzo budujący, ale o skuteczności takich akcji nie decyduje nawet największy, ale jednak doraźny zryw, tylko systematyczny, dobrze zorganizowany i sprawnie finansowany wysiłek organizacyjny. To przede wszystkim rola państwa, Niestety to, co słyszę na temat sprawności organizacyjnej służb państwowych nasuwa dużo wątpliwości.
W 2010 roku miała miejsce wielka powódź, która zalała prawobrzeżną część Sandomierza i okolicznych miejscowości. Pojawiła się groźba ewakuowania setek, a nawet tysięcy mieszkańców. Postanowiono dużą część z nich umieścić w Stalowej Woli. Dowiedziałem się o tym dość przypadkowo. Wpadłem wkurzony do sztabu kryzysowego (tak to się chyba nazywało), gdzie kilkadziesiąt osób z wojewodą, marszałkiem województwa i szefami służb mundurowych siedziało nie wiem po co. Nikt nie potrafił mi powiedzieć kiedy, skąd i ilu powodzian trafi do Stalowej Woli. Zacząłem krzyczeć, że mam godzinę do zamknięcia hurtowni w mieście, a muszę kupić zapasy wody, środków sanitarnych i uruchomić kuchnie w szkołach, żeby przygotować posiłki. W końcu któryś z urzędników samorządowych powiedział, że może być około dwa tysiące powodzian. Byłem wściekły na ten strach przed podjęciem decyzji i przedziwny brak orientacji w rozmiarach problemu wśród najważniejszych urzędników państwowych i samorządowych.
Udało nam się wszystko zorganizować niemal wyłącznie dzięki pieniądzom z budżetu miasta i ofiarności mieszkańców Stalowej Woli. Dopiero tygodnie później otrzymaliśmy dofinansowanie od wojewody. Okazało się jednak, że powodzian było kilkuset, a nie dwa tysiące. Po kilku dniach entuzjazm mieszkańców zaczął wygasać. Zmniejszyła się ofiarność. Zmieniło się również zachowanie powodzian. Stopniowo zanikała wdzięczność, a pojawiły pretensje i narzekania. Jako że duża grupa powodzian była rolnikami, to prosili czy nawet domagali się zorganizowania im paszy dla bydła. I z tym sobie poradziliśmy, płacąc miejscowemu aeroklubowi za wykoszenie lotniska i przekazanie siana rolnikom - powodzianom. A i przy tym nie zabrakło pretensji o to kto dostało mniej, a kto więcej. Po paru tygodniach ostatnich powodzian niemal wypychaliśmy do domów, a gdy już wszyscy opuścili Stalową Wolę przynajmniej ja poczułem ulgę, czego nie należy mylić z satysfakcją.
Obawiam się, że teraz wielu Polaków, którzy ofiarnie świadczą pomoc uchodźcom raczej nie zdaje sobie sprawy, że przyjmowanie uchodźców pod swój dach i świadczenie im różnej pomocy materialnej jest bardzo dużym wyzwaniem. Doświadczenie pokazuje, że zapał mija po kilku dniach, a zaczyna się liczenie kosztów i odczuwanie niewygody. Nie wiem na ile są to naturalne procesy psychologiczne, a na ile wynika to z naszego, polskiego przysłowiowego słomianego zapału, ale tak jest. Wszystko wskazuje na to, że wojna na Ukrainie nie skończy się za tydzień, a nawet jeśli się skończy, to czy uchodźcy będą mieli do czego wrócić albo kiedy władze Ukrainy będą mogły im zagwarantować warunki do życia w stopniu pozwalającym wyjechać z Polski. To będzie bardzo trudny moment przez który relacje między Polakami i Ukraińcami mogą ulec szybkiemu pogorszeniu.
Na taką sytuację powinno być przygotowane państwo polskie, ale już widać, że przygotowane nie jest. Na razie brak przygotowania i organizacji nadrabiany jest entuzjazmem i serdecznością polskiego społeczeństwa. Różni ministrowie deklarują preferencje dla uchodźców w tym przede wszystkim w dostępie do opieki medycznej. Nie mam pojęcia co to ma w praktyce znaczyć, skoro system opieki medycznej z powodu koronowirusa już leży w gruzach. Jeśli chodzi o systemowe radzenie sobie z tymi problemami przez jakiś czas samorządy będą w stanie wytrzymać. Jednak i one po paru tygodniach będą musiały postawić pytanie, jak dalej finansować pomoc dla uchodźców.
Fiodor Dostojewski w "Zapiskach z domu umarłych" napisał, że człowiek to taka istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja. Dostojewski napisał to między innymi na podstawie swoich obserwacji życia zesłańców na Syberii. Pierwszym efektem przyzwyczajenia jest stępienie wrażliwości. Kolejnym skupienie się na swoim życiu, na swoich potrzebach. Nasza historia pokazuje, że po pewnym czasie wojna powszednieje, a również słabnie wrażliwość na cierpienie obok nas. Dlatego nad obecnymi zachwytami nad tym, jacy to Polacy są wspaniali i wrażliwi, bardziej interesuje mnie, jak będziemy sobie z tym radzić choćby za dwa tygodnie. Takie skądinąd nieuchronne zmęczenie społeczeństwa powinny amortyzować sprawne struktury państwa. Tych w Polsce nie ma, a tu pojawia się nowy problem w postaci już tysięcy nie uchodźców, ale ekonomicznych imigrantów z Azji i Afryki na co nie tylko nie są przygotowane struktury państwa, ale i polskie społeczeństwo.
Zatem obawiam się kolejnych problemów, które powiększą rozbicie społeczne i wywołają nowe konflikty. Ciekawe kto na tym zyska politycznie, bo że ktoś zyska, to pewne.
A Państwa zdaniem jak długo potrwa jeszcze ten entuzjazm w pomaganiu uchodźcom z Ukrainy?- pyta Andrzej Szlęzak.
Komentarze