Śnięte święta
O karpiach wiele się mówi, mniej robi, a na pewno handlujący nimi mają często w głębokim poważaniu co się z nimi dzieje. Większości interesuje ich los, owszem, ale nie ze względu na to, że zwierzę się męczy i zdycha w męczarniach, lecz to zdychanie traktuje w kategoriach utraty towaru i zarobku.
Karp to ryba, która niewątpliwie kojarzy się nam ze stołem wigilijnym. Wciąż dla wielu Polaków bez niej nie byłoby świąt. Na szczęście niemal zanika tradycja kupowania żywego stworzenia i ładowania go do plastikowej torby do tego nieprzystosowanej. Zamieniamy żywe ryby na mrożone lub zabite i oprawione. Wielu mówi, że karpia czuć mułem i woli na stół serwować inne ryby: dorsza, łososia, pstrąga, mintaja lub inną rybę.
Jeszcze w 2009 roku Sejm przyjął nowelizację ustawy o ochronie zwierząt. Jest w niej zapis mówiący o tym, że zabrania się pakowania i transportu żywych karpi w foliowych opakowaniach, trzymania ich w zbyt małej ilości wody i zabijania na oczach klientów. Ale przepisy sobie, a życie sobie. Na stalowowolskim targu wciąż można kupić, niemal chwilę „przed” żywe, a raczej chciałoby się powiedzieć- „półżywe” karpie. Oburzony Czytelnik wysłał nam zdjęcie, które zrobił telefonem komórkowym. Widać na nim pływającego do góry brzuchem zdechłego karpia dryfującego pośród innych, tych jeszcze żywych. Cena? 14 zł za kilogram.
Dlaczego nikt tego nie kontroluje? Dlaczego nie sprawdza się czy nie są łamane przepisy?
W Polsce przed świętami sprzedanych zostanie 10 milionów karpi. Część z nich zanim trafi na wigilijne stoły zdechnie w męczarniach. Tylko od kupujących zależy, czy wymuszą na handlujących rybami stosowanie odpowiednich przepisów. Nikt nie zabrania nikomu jedzenie karpi, wprost przeciwnie. Ryby są zdrowe i smaczne, ale nie powinny być dręczone. Do domu zabrane mogą być w wiaderku wypełnionym wodą, albo w specjalnych foliach. W sklepie powinny pływać w odpowiednio dużym basenie z woda. I nie są to niczyje fanaberie, a przepisy prawa.
Komentarze