Chór Kameralny wrócił z Kolumbii, gdzie koncertował u stóp Andów
Chór Kameralny Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli pod dyrekcją doktora Jerzego Augustyńskiego wrócił z trwającej dwa tygodnie, łącznie z podróżą, wyprawy artystycznej do Kolumbii w Ameryce Południowej. Chórzyści wzięli udział w XVII Festival Coral Internacional de Medellín “José María Bravo Márquez” - Międzynarodowym Festiwalu Chórów w Medellin.
Medellin to drugie pod względem wielkości miasto w Kolumbii, ma ponad 2,2 miliona mieszkańców. Reklamowane jest jako „miasto wiecznej wiosny”. Medellin to do niedawna światowa stolica karteli narkotykowych i w związku z tym popularne w Ameryce jest przysłowie „Naćpany jak mucha z Medellín”. Tu pochowany jest słynny Pablo Escobar - narkotykowy baron. Stolica kraju Bogota, gdzie chórzyści także przebywali, ma ponad 9,8 miliona mieszkańców. Kolumbia o powierzchni ponad dwa razy większej od Polski ma 48 miliona mieszkańców.
Podróż do Medellin była dla chórzystów dużym wyzwaniem ze względu na odległości, jakie musieli pokonać. Wyjechali ze Stalowej Woli 19 czerwca rano w strugach ulewnego deszczu. Mieli przedsmak pory deszczowej, jaka o tej porze panuje w Kolumbii. Przejechali do Warszawy autobusem, stamtąd samolotem przelecieli do Stambułu i dopiero po siedmiu godzinach czekania był trzynastogodzinny lot do Bogoty. A z deszczowej i zimnej Bogoty, która 20 lipca obchodziła Dzień Niepodległości (wyzwolenia w XIX wieku z hiszpańskiego panowania), dziesięciogodzinny przejazd górzystymi serpentynami do Medellin. W prostej linii z Warszawy do Bogoty jest 10 tysięcy kilometrów. Podróż łącznie z czekaniem na loty trwała blisko 36 godzin! Po takim morderczym maratonie wszyscy marzyli o hotelowym łóżku. Na szczęście wszystkie hotele, w jakich mieszkali chórzyści, były na wysokim poziomie.
Wyprawa była podzielona na dwa etapy - prywatną turystyczną część finansowali sami chórzyści, część festiwalową łącznie z trzygwiazdkowym hotelem El Portón de San Joaquín, pokryli organizatorzy festiwalu. I tu ciekawostka. San Joaquin to święty Joachim, mąż świętej Anny i ojciec Maryi. El Portón to brama. Byli więc w hotelu „Brama świętego Joachima”. W hiszpańskojęzycznych krajach Ameryki Południowej nadawanie imion świętych miastom, placom, ulicom, rzekom i regionom jest bardzo popularne.
Kolumbia to kraj górzysty, w strefie tropikalnej. Bogota leży na wysokości 2,6 tysiąca metrów nad poziomem morza, a Medellin na wysokości półtora tysiąca metrów. Na takiej wysokości roznoszących malarię komarów już nie ma, ale za to pokąsało chórzystów co innego. Ale o tym za chwilę.
Podczas pobytu w Medellin świeciło słońce, choć to pora deszczowa, odpowiednik polskiej zimy. Atrakcją Starej Dzielnicy jest Plac Botero, a tam kolekcja 23 rzeźb z brązu kolumbijskiego artysty Fernando Botero. To monstrualnie otyłe postacie kobiet, mężczyzn, kotów i koników. „Legenda Botero” to przekonanie, że pocieranie posągów przynosi miłość i szczęście. Po wypolerowanych częściach rzeźb można się przekonać o jakie szczęście chodzi tym, którzy je dotykali.
Kolejnego dnia atrakcją był wyjazd do cudu natury - skały zwanej El Peñón de Guatapé - skały Guatapé (to nazwa regionu), zwanej również Kamień El Peñol lub po prostu El Peñol (wymowa: El Peniol). Granitowa skała wysoka na dwieście metrów otoczona jest wodami z zielonymi wyspami. Reszta skał, której El Peñol był częścią, rozsypała się, a ta sterczy i jest atrakcją regionu (jak nasza Maczuga Herkulesa). Wykuto w niej 650 schodów prowadzących na szczyt, gdzie są stragany, rośnie pięknie obsypany fioletowymi kwiatami krzew bougainvillea (bugenwilla), skąd roztacza się piękny widok. Nad skałą krążą sępy, czekające, aż ktoś rzuci im coś do jedzenia. W mieście Amagá z pięknie utrzymanymi uliczkami w stylu kolumbijskim, podziwiali kolorowe domy, ze ścianami frontowymi ozdobionymi płaskorzeźbami. Spędzili dwa dni w Jardin, gdzie wybrali się na stok Andów na plantację kawy i bananów. I właśnie tu wszyscy zostali pokąsani prawdopodobnie przez meszki. Czerwone swędzące bąble na rękach jeszcze długo przypominały o wyprawie. Ale cierpienie warte było widoku kwitnących i owocujących krzewów kawy czy smaku bananów świeżo zerwanych z bananowca przez sympatycznego seniora Antonio. Wieczorem w miejscowym kościele odbył się pierwszy koncert chóru na kolumbijskiej ziemi, choć jeszcze nie w ramach festiwalu.
Każdy dzień festiwalu w Medellin rozpoczynał się dla chórzystów od warsztatów z dyrektorem festiwalu wspaniałym Jorge Hernán Arango Garcia oraz zaproszonym światowej sławy amerykańskim dyrygentem, profesorem Uniwersytetu Florydy - Willim Keslingiem. W finałowym koncercie festiwalu pod ich batutą cztery chóry: Ensemble Vocal de Medelin z Kolumbii, Vocalica z Argentyny, Ars Canendi z Paragwaju i Chór Kameralny wykonały „River in Judea” Jack'a Feldmana oraz fragmenty z Mszy d-mol Wolfganga Amadeusza Mozarta.
W przeddzień pierwszego festiwalowego koncertu dotarła z Polski do chóru smutna wiadomość o tragicznej śmierci byłego chórzysty Damiana. Koncert w monumentalnej kaplicy na zabytkowym cmentarzu San Piedro Cementary Muzeum, poprzedzony minutą ciszy, został dedykowany właśnie Jemu, co nadało wykonaniom szczególnego charakteru. W znakomitej pod względem akustycznym kaplicy, piękne brzmienie Chóru Kameralnego pod batutą doktora Jerzego Augustyńskiego zachwyciło słuchaczy, którzy wcześniej wysłuchali koncertu miejscowego zespołu Soul Gospel.
Przez kolejne dni Chór Kameralny koncertował w Palacio de Bellas Artes (Pałac Sztuk Pięknych) i w Teatro Suramericana. Wszędzie w repertuarze chóru były kompozycje sakralne, ale także polskie pieśni ludowe i utwory światowe. Zawsze furorę w finale robił śpiewany po hiszpańsku utwór „Besame mucho” („Całuj mnie mocno”). Warto przy tym wspomnieć o chórzystach, którzy w kilku utworach akompaniowali zespołowi - pianiście Bartoszu Kanachu, trębaczu Krzysztofie Saganie i akordeoniście Marku Piędzio.
Chór Kameralny był gościem specjalnym festiwalu w Medelin i jako jedyny, wystąpił z pełnym siedemdziesięciominutowym programem. Koncert odbył się w Bazylice Katedralnej Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia w Santa Fe de Antioquia (Antioquia to nazwa regionu ze stolicą w Medellin). A na koncercie był obecny profesor Willi Kesling. Urocze zabytkowe miasteczko, z klimatami z czasów Zorro, okazało się przy tym niezwykłym miejscem, gdzie właśnie kręcono film. Chórzyści zostali tu przyjęci w luksusowym hotelu Mariscal Robledo.
W finale festiwalu w Teatro Metropolitano Jose Gutierrez Gomez wystąpiły chóry z Polski, Argentyny, Meksyku, Paragwaju i Kolumbii. Pożegnanie z latynoskimi chórzystami było gorące, okraszone śpiewami i chilijskim winem.
I na ostatek został deser czyli zwiedzanie Bogoty z piękną starówką, Muzeum Złota oraz wyjazdem kolejką linową do sanktuarium na górze Monserrate na wysokości 3 tysięcy 152 metrów nad poziomem morza, gdzie jest kaplica o czarnych twarzach Matki Bożej z Synem, a w głównym ołtarzu rzeźba skatowanego Chrystusa. Wieczorem była jeszcze wizyta w kawiarni z wybornymi ciastami. I na drugi dzień powrót przez Panamę do Turcji, a stamtąd do Polski, gdzie panowały tropikalne upały.
W pamięci i na zdjęciach pozostały obrazy z niezwykłego kraju jakim jest Kolumbia - z porośniętymi zielenią wspaniałymi górzystymi krajobrazami zapierającymi dech w piersiach, okraszonymi kolorowymi krzewami i kłębowiskiem białych chmur. To także widok slamsów i żebraków, narkomanów pociągających wieczorem skręty, bezdomnych młodych ludzi śpiących na ulicach. To spotkania z policjantami ostrzegającymi przed niebezpieczeństwami. Ale Kolumbia to były dla chórzystów przede wszystkim spotkaniami z przyjaznymi ludźmi, z kierowcami dokonującymi cudów na krętych, zatłoczonych drogach, to zapach kawy, plantacje bananów, stragany z gotowymi do jedzenia owocami soczystej papai, małych słodkich jak waniliowy budyń bananków, wielkich maślanych avocado i piwa colombia.
Kolumbia potrafi oczarować, o czym przekonali się chórzyści podczas czterdziestej wyprawy w wielki świat, gdzie ponieśli polską kulturę i zostawili polski ślad. Pozostało tylko zaśpiewać „Adiós amigo, adios my friend, the road we have travelled, has come to an end”.
Komentarze