Rodzice, chrońcie swoje dzieci!!
" - Pewnego razu kazał mi zostać po lekcji. Powiedział, że musi ze mną porozmawiać. Kiedy klasa zaczęła wychodzić, ja zacząłem się wycofywać, ale zabiegł mi drogę do drzwi. Zaczęliśmy się szarpać. Zaczął zrywać ze mnie ubranie - to wyznanie jednego z rozmówców holenderskiego dziennikarza, który napisał książkę o molestowaniu w polskim Kościele. - Dostałam list, że kuria nie ponosi odpowiedzialności za przestępstwo księdza, ale zapewniają mnie o swojej modlitwie. Dzięki bardzo, panowie! - dodaje kolejna bohaterka.
Publikujemy fragmenty książki Ekke Overbeeka "Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią". Wczoraj zamieściliśmy rozmowę z jej autorem. - Opisanie tego było moim psim obowiązkiem. Mogę rozumieć, że wiele osób w tym kraju odczuwa lęk, żeby mówić o pedofilii w Kościele. Ale czemu ja mam poddać się temu lękowi? Mnie przecież nic nie grozi - mówił w wywiadzie dla TOK FM.
W książce znajdziemy m.in. historie ofiar księży pedofilów oraz wstęp Overbeeka, w którym opisuje on, jak inne kraje radziły sobie z problemem pedofilii w Kościele.
Poniżej publikujemy, udostępnione nam przez wydawnictwo Czarna Owca, fragmenty książki - opowieść dorosłego już mężczyzny.
Blizna
Jestem zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca. Oni już tak mi zmarnowali życie, że jest mi wszystko jedno. Nie umrę spokojnie, póki nie wydalą tego księdza ze stanu kapłańskiego.
Miałem dziewięć lat. Ksiądz [tu imię i nazwisko] uczył mnie religii przez dwa lata: czwarta i piąta klasa szkoły podstawowej. Lekcje odbywały się w budynku przykościelnym. Zawsze po południu, po lekcjach w szkole. Zastosował taką technikę, że trzeba było zaliczać pewne tematy z religii, no i rzekomo ja coś źle powiedziałem. Kazał mi przyjść na takie dodatkowe zajęcia, gdzie miał mnie dopytać, ale już nie w sali katechetycznej, tylko w jego mieszkaniu. Mieszkanie było na pierwszym piętrze; takie charakterystyczne, miało w środku przeszklone drzwi, duże przeszklone drzwi. Kazał mi usiąść obok siebie na fotelu. No i zaczął mnie pytać, jaką mam rodzinę, skąd pochodzę. A ja pochodzę z rodziny rozbitej, bo ojciec zginął młodo w wypadku. Rodzeństwa piątka, razem ze mną. No i pod pozorem, że on mi poradzi, zaczął mnie delikatnie głaskać i w pewnym momencie - ciężko mi mówić o tym, niestety - dość brutalnie posadził mnie u siebie na kolanach.
Zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo poczułem jego wzwód. No i zaczął bardzo się ze mną szarpać. Zaczął mi wkładać rękę do rozporka, usiłował zdjąć mi bieliznę. Ja próbowałem się wyrwać. Zacząłem się szarpać, ale byłem bardzo chudym, drobnym dzieckiem. Nie dałem rady. On był dużo silniejszy ode mnie. Rozpiął sobie rozporek i tak mnie trzymał, że nie mogłem ruszać rękami. I mi tam - nie wiem, jak to powiedzieć - gmerał, no po prostu dotykał moich narządów. Sam też się onanizował. Kiedy skończył, ten uścisk zelżał i się wyrwałem. Powiedziałem mu, że powiem mamie. A on na to, że jeżeli powiem mamie, to on zrobi tak, że ze szkoły wylecę. Wyrwałem się. Udało mi się uciec, ale miałem poczucie winy, że to może ja go sprowokowałem jakimś swoim zachowaniem. Wstydziłem się rodzinie, komukolwiek o tym powiedzieć.
Przestałem chodzić na lekcje religii, więc zadzwonił do mojej mamy, że nie chodzę i że on mi nie zaliczy. A to było obowiązkowe w tamtych czasach. Teraz jest do wyboru, wybiera się albo etykę, albo religię. Wtedy nie można było wybierać. Religia była obowiązkowa, aby móc przystąpić do bierzmowania. Mama chciała, żebym przystąpił, no to trzeba było na te lekcje religii chodzić. Bo z czasem to może i planowałem jakiś ślub. Więc mama mnie przymusiła. Ona była bardzo wierząca - mamy nawet w rodzinie księdza - i nie wyobrażała sobie, że ja nie będę chodzić na religię. To takie myślenie osób dorosłych, niestety. Dziecko ma chodzić na religię, bo tak po prostu wypada. Na siłę. Powiedziała, że mam chodzić i nie ma dyskusji. Ugiąłem się. Myślałem: na pewno nie dam się zaprosić do mieszkania, bo wiem, o co tam chodzi. Myślałem, że jak będę się bardziej chować w klasie, to będę bezpieczny. Sam się oszukiwałem, bo okazało się, niestety, że tak się nie da.
Pewnego razu kazał mi zostać po lekcji. Powiedział, że musi ze mną porozmawiać. Kiedy klasa zaczęła wychodzić, ja zacząłem się wycofywać, ale zabiegł mi drogę do drzwi. Zaczęliśmy się szarpać. Zaczął zrywać ze mnie ubranie. I ja przez okno. Po prostu uciekłem. Nie było innej drogi, więc wyskoczyłem przez okno z pierwszego piętra. Na szczęście rosły tam takie krzaki, ale szyba była potłuczona i rozciąłem sobie nogę. Bardzo głęboko. Blizna została do tej pory, tutaj, na udzie.
Wtedy powiedziałem mamie, że więcej nie będę chodzić na religię. Oczywiście była awantura, ale powiedziałem, że jednak już na tyle jestem dorosły - no dorosły, mając dziesięć lat, człowiek nie jest dorosły - że ja tam nie będę chodził, chyba że mnie za każdym razem będzie prowadzała. I w końcu się poddała. Postawiłem sprawę bardzo ostro. Siostra, o rok starsza, pytała, czemu ja na religię nie chodzę, ale na szczęście temat po jakimś czasie samoczynnie wygasł. Nie chciałem powiedzieć, co się stało. Nie miałem po prostu odwagi. To było na tyle bolesne w środku. Taki czułem wstyd, miałem poczucie jakiejś winy. Powiedziałem więc, że się pobiłem z kolegami. Jak to chłopacy. Że tam krzaki itd. Mama nie ciągnęła za bardzo tematu dalej.
I tak skończyła się moja przygoda z Kościołem katolickim. Owszem, bierzmowałem się, przez brata. Załatwił mi to, bo musiałem brać ślub kościelny w przyszłości. Ale nigdy już na żadne lekcje religii nie poszedłem. I od tamtej pory oddzieliłem sobie instytucję Kościoła od Boga, bo jestem człowiekiem wierzącym.
Cały czas mnie to mordowało w środku. W końcu babcia zapytała, dlaczego jestem taki zamknięty, dlaczego unikam kobiet, unikam kontaktów. To było na pierwszym roku studiów. Zawsze przyjeżdżałem do domu. Nie zostawałem tam w akademiku na jakieś imprezy. Byłem po prostu bardzo zamknięty w sobie. Babcia pytała, czy stało się coś, o czym chciałbym z nią rozmawiać. Rozpłakałem się i wyznałem jej prawdę. Babcia była silną osobą, chciała tam iść i robić awanturę, ale ją prosiłem, aby się powstrzymała, bo bałem się, że to będzie miało konsekwencje. Bałem się, że jeżeli ktoś się dowie, będę miał wielki wstyd, że niby ja go sprowokowałem do tego zachowania. Babcia zmarła jakieś pół roku później. To była jedyna osoba, która wiedziała, co się stało. U mnie w rodzinie nikt o tym nie wie.
Całe życie byłem taki zamknięty w sobie, bardzo nerwowy. Nigdy żonie nie powiedziałem, co się stało. Nie miałem po prostu odwagi. Cały czas miałem poczucie, że nie jestem pełnowartościowym facetem. To straszne uczucie. Nie życzę nikomu takiego odbierania samego siebie. Czułem się całe życie człowiekiem niższej wartości, takim poniżonym.
To jest trauma. Nawet po tylu latach nie potrafię tego opanować. Są reakcje, które nagle się pojawiają. Że niby jest dobrze i w pewnym momencie to we mnie wybucha. Na przykład na jakichś imieninach czy urodzinach. Ktoś coś wypił i mnie klepnął po ramionach. A ja go po prostu walnąłem. Tak agresywnie zareagowałem, że pobiłem. Wszyscy byli w szoku, bo znają mnie raczej jako osobę spokojną. A tu nagle taki wybuch. Nie wiadomo, skąd nastąpił. I teraz jak mam im tłumaczyć, że tak reaguję na dotyk mężczyzny, który chce mnie objąć, czy na gest poklepania? Momentalnie się spinam. Ten, kto tego nie przeszedł, nie zrozumie.
Teraz mam czterdzieści trzy lata. Jak miałem tak koło trzydziestki, zadzwoniłem do kurii, by się dowiedzieć, gdzie ten ksiądz obecnie przebywa. Nie udzielono mi odpowiedzi. Wysłałem też pismo i po prostu nie dostałem odpowiedzi. Zacząłem go wtedy szukać. Trochę mi to zajęło, bo wtedy w Polsce internet praktycznie nie istniał. Dojrzałem jednak do tego, żeby się z tym tematem rozliczyć, żeby tę sprawę zamknąć, bo ciąży na mnie cały czas jak kamień. Poza tym uświadomiłem sobie, że on jeszcze może uczyć dzieci. Dotarło do mnie, że muszę coś z tym robić. Sam dla siebie, dla swojego spokoju ducha, ale też żeby go odsunąć od dzieci. Mam w rodzinie księdza, troszkę podpytałem, powiedziałem, że szukam, ale nie zdradziłem w jakiej sprawie. Myślę jednak, że się zorientował. Tak chyba wyczuł. I zapadła zmowa milczenia.
Aż tak właśnie dwa lata temu wpisałem w internet, "ksiądz [imię i nazwisko]" i wyskoczyło mi, że jest proboszczem w [nazwa miejscowości]. Chciałem się z nim umówić. Chciałem stanąć z nim twarzą w twarz. I po prostu wygarnąć mu to, co już tyle lat we mnie kipi. Napisałem oficjalne pismo do arcybiskupa. Zapytałem, czy ksiądz [nazwisko] pracuje u nich w parafii. Przez dwa miesiące w ogóle nie było żadnej odpowiedzi, więc w końcu postanowiłem sam zadzwonić, czy coś w tej sprawie wiadomo. Telefon odebrał sekretarz arcybiskupa i powiedział, że sprawa jest w toku, w trakcie wyjaśnienia i załatwienia, i że mam oczekiwać na ewentualną odpowiedź. Minęły następne dwa miesiące i nic się nie wydarzyło, więc zadzwoniłem. Przedstawił się inny ksiądz, że on teraz tam jest sekretarzem. Powiedziałem wprost, że czekam na oficjalne pismo od arcybiskupa, ale on mnie przekonywał, że sprawa jest wciąż załatwiana. Zdenerwowałem się. Powiedziałem, że nie odpuszczę, bo ta sprawa powinna być w końcu wyjaśniona i powinno się w Polsce zrobić coś przeciwko takim księżom, że wiem, że on nadal prowadzi lekcje religii z dziećmi.
Dostałem w końcu odpowiedź z kurii metropolitalnej, że taki ksiądz u nich rzeczywiście pracuje, ale kuria zaprzeczyła w piśmie, że kiedykolwiek uczył religii w miejscowości, z której pochodzę. I że on tam tylko przebywał. No po prostu turystycznie lub w odwiedzinach. A ja mam świadectwa religii wystawiane i imiennie podpisane przez tego księdza, który w latach siedemdziesiątych (1977-1978) przez dwa lata uczył mnie religii. Odpowiedź przyszła nawet nie listem poleconym, tylko zwykłym, w zwykłej kopercie. Na kopercie nie było żadnego logo kurii. Chodzi o to, żeby nie było nigdzie danych, skąd ten list przyszedł. W tej chwili jestem gotowy, by stanąć przed tym całym trybunałem kościelnym i sprawę zamknąć.
Tu nie chodzi o jakieś odszkodowanie albo zadośćuczynienie finansowe, tylko ten temat musi ujrzeć światło dzienne w Polsce. Kodeks karny przewiduje przedawnienie tego typu przestępstw po piętnastu latach. Wydarzało się to pod koniec lat siedemdziesiątych. No, to mamy ponad trzydzieści lat. Chcę, żeby ten przepis został uchylony na okres trzech lat, żeby w tym czasie mogły być złożone w Polsce pozwy. To jest w tej chwili mój cel, aby jednak doprowadzić do skazania tych ludzi, bo oni się czują obecnie bezkarni. Temat był zawsze zamiatany pod dywan. Nikt nie chciał o tym mówić przez lat trzydzieści, czterdzieści. To pójdzie w tysiące ofiar przez tak długi czas. W Irlandii też dopiero jak zaczęło się o tym mówić, okazało się, jaka jest skala problemu.
Ja znam dwanaście innych ofiar, ale to jest tylko wierzchołek góry lodowej. Wiem jeszcze o koledze, wyjechał za granicę. Po jego zachowaniu wtedy już wyczułem, że coś też z nim jest nie tak. Tak jak ze mną. Bo ja też zacząłem się inaczej zachowywać, bo stałem się bardzo nieufny, zamknięty w sobie. Udało mi się go odnaleźć i zapytałem go wprost: Czy coś się stało na zajęciach religii z księdzem [imię i nazwisko]? No i, niestety, odpowiedział mi, że tak, że ten ksiądz też próbował go zgwałcić, do tego stopnia, że podarł na nim ubranie.
Do mediów nie zwróciłem się nigdy. W Polsce media boją się tego tematu. Oglądałem kiedyś taki program publicystyczny w TVN. Próbowali tam robić wywiady. Niestety Kościół powiedział, że w ogóle nie będzie podejmował tematu. Stwierdziłem, że jeżeli TVN nie jest w stanie czegokolwiek robić, no to co ja mogę? W Polsce panuje bezsilność. Zwykły człowiek nie ma możliwości przebicia się gdziekolwiek z takim tematem, bo Kościół ma duże wpływy. W mojej pracy też. Mam niestety dużą styczność z księżmi, w pracy. Więc stanąłem przed murem. Z jednej strony poczucie sprawiedliwości, zrobienia czegoś, by wyrównać tę krzywdę, bo trauma na całe życie zostaje. No i żeby on już nikogo nie krzywdził. Ale z drugiej strony wiem, że jak to wyjdzie na światło dzienne, to mogę dostać baty.
Ale to jest takie brzemię w duszy, taka zadra, że z czymś takim nie możesz się pogodzić. To jest ta największa blizna, w środku. Narasta przez lata takie poczucie odrzucenia, winy, że to może ja coś robiłem nie tak w swoim życiu, ale jednocześnie świadomość, że tak sprawy nie można zostawić. Póki tego nie załatwię, spokojnie nie umrę.
Ksiądz jest proboszczem w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej".
Komentarze
piękna impreza i bardzo fajne zdjęcia na Stalowym miescie .Pozdrawiam organizatorów supppppppppppper.
Wspaniale zorganizowana i poprowadzona impreza dla dzieci Pozdrawiam wszystkich organizatorów i wolontariuszy .
Dodam że dzici i biorące udział w zabawie Przedszkola otrzymały bardzo atrakcyjne nagrody. To prawda " W zdrowym ciele zdrowy duch "
Rodzice, chrońcie swoje dzieci!!
" - Pewnego razu kazał mi zostać po lekcji. Powiedział, że musi ze mną porozmawiać. Kiedy klasa zaczęła wychodzić, ja zacząłem się wycofywać, ale zabiegł mi drogę do drzwi. Zaczęliśmy się szarpać. Zaczął zrywać ze mnie ubranie - to wyznanie jednego z rozmówców holenderskiego dziennikarza, który napisał książkę o molestowaniu w polskim Kościele. - Dostałam list, że kuria nie ponosi odpowiedzialności za przestępstwo księdza, ale zapewniają mnie o swojej modlitwie. Dzięki bardzo, panowie! - dodaje kolejna bohaterka.
Publikujemy fragmenty książki Ekke Overbeeka "Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią". Wczoraj zamieściliśmy rozmowę z jej autorem. - Opisanie tego było moim psim obowiązkiem. Mogę rozumieć, że wiele osób w tym kraju odczuwa lęk, żeby mówić o pedofilii w Kościele. Ale czemu ja mam poddać się temu lękowi? Mnie przecież nic nie grozi - mówił w wywiadzie dla TOK FM.
W książce znajdziemy m.in. historie ofiar księży pedofilów oraz wstęp Overbeeka, w którym opisuje on, jak inne kraje radziły sobie z problemem pedofilii w Kościele.
Poniżej publikujemy, udostępnione nam przez wydawnictwo Czarna Owca, fragmenty książki - opowieść dorosłego już mężczyzny.
Blizna
Jestem zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca. Oni już tak mi zmarnowali życie, że jest mi wszystko jedno. Nie umrę spokojnie, póki nie wydalą tego księdza ze stanu kapłańskiego.
Miałem dziewięć lat. Ksiądz [tu imię i nazwisko] uczył mnie religii przez dwa lata: czwarta i piąta klasa szkoły podstawowej. Lekcje odbywały się w budynku przykościelnym. Zawsze po południu, po lekcjach w szkole. Zastosował taką technikę, że trzeba było zaliczać pewne tematy z religii, no i rzekomo ja coś źle powiedziałem. Kazał mi przyjść na takie dodatkowe zajęcia, gdzie miał mnie dopytać, ale już nie w sali katechetycznej, tylko w jego mieszkaniu. Mieszkanie było na pierwszym piętrze; takie charakterystyczne, miało w środku przeszklone drzwi, duże przeszklone drzwi. Kazał mi usiąść obok siebie na fotelu. No i zaczął mnie pytać, jaką mam rodzinę, skąd pochodzę. A ja pochodzę z rodziny rozbitej, bo ojciec zginął młodo w wypadku. Rodzeństwa piątka, razem ze mną. No i pod pozorem, że on mi poradzi, zaczął mnie delikatnie głaskać i w pewnym momencie - ciężko mi mówić o tym, niestety - dość brutalnie posadził mnie u siebie na kolanach.
Zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo poczułem jego wzwód. No i zaczął bardzo się ze mną szarpać. Zaczął mi wkładać rękę do rozporka, usiłował zdjąć mi bieliznę. Ja próbowałem się wyrwać. Zacząłem się szarpać, ale byłem bardzo chudym, drobnym dzieckiem. Nie dałem rady. On był dużo silniejszy ode mnie. Rozpiął sobie rozporek i tak mnie trzymał, że nie mogłem ruszać rękami. I mi tam - nie wiem, jak to powiedzieć - gmerał, no po prostu dotykał moich narządów. Sam też się onanizował. Kiedy skończył, ten uścisk zelżał i się wyrwałem. Powiedziałem mu, że powiem mamie. A on na to, że jeżeli powiem mamie, to on zrobi tak, że ze szkoły wylecę. Wyrwałem się. Udało mi się uciec, ale miałem poczucie winy, że to może ja go sprowokowałem jakimś swoim zachowaniem. Wstydziłem się rodzinie, komukolwiek o tym powiedzieć.
Przestałem chodzić na lekcje religii, więc zadzwonił do mojej mamy, że nie chodzę i że on mi nie zaliczy. A to było obowiązkowe w tamtych czasach. Teraz jest do wyboru, wybiera się albo etykę, albo religię. Wtedy nie można było wybierać. Religia była obowiązkowa, aby móc przystąpić do bierzmowania. Mama chciała, żebym przystąpił, no to trzeba było na te lekcje religii chodzić. Bo z czasem to może i planowałem jakiś ślub. Więc mama mnie przymusiła. Ona była bardzo wierząca - mamy nawet w rodzinie księdza - i nie wyobrażała sobie, że ja nie będę chodzić na religię. To takie myślenie osób dorosłych, niestety. Dziecko ma chodzić na religię, bo tak po prostu wypada. Na siłę. Powiedziała, że mam chodzić i nie ma dyskusji. Ugiąłem się. Myślałem: na pewno nie dam się zaprosić do mieszkania, bo wiem, o co tam chodzi. Myślałem, że jak będę się bardziej chować w klasie, to będę bezpieczny. Sam się oszukiwałem, bo okazało się, niestety, że tak się nie da.
Pewnego razu kazał mi zostać po lekcji. Powiedział, że musi ze mną porozmawiać. Kiedy klasa zaczęła wychodzić, ja zacząłem się wycofywać, ale zabiegł mi drogę do drzwi. Zaczęliśmy się szarpać. Zaczął zrywać ze mnie ubranie. I ja przez okno. Po prostu uciekłem. Nie było innej drogi, więc wyskoczyłem przez okno z pierwszego piętra. Na szczęście rosły tam takie krzaki, ale szyba była potłuczona i rozciąłem sobie nogę. Bardzo głęboko. Blizna została do tej pory, tutaj, na udzie.
Wtedy powiedziałem mamie, że więcej nie będę chodzić na religię. Oczywiście była awantura, ale powiedziałem, że jednak już na tyle jestem dorosły - no dorosły, mając dziesięć lat, człowiek nie jest dorosły - że ja tam nie będę chodził, chyba że mnie za każdym razem będzie prowadzała. I w końcu się poddała. Postawiłem sprawę bardzo ostro. Siostra, o rok starsza, pytała, czemu ja na religię nie chodzę, ale na szczęście temat po jakimś czasie samoczynnie wygasł. Nie chciałem powiedzieć, co się stało. Nie miałem po prostu odwagi. To było na tyle bolesne w środku. Taki czułem wstyd, miałem poczucie jakiejś winy. Powiedziałem więc, że się pobiłem z kolegami. Jak to chłopacy. Że tam krzaki itd. Mama nie ciągnęła za bardzo tematu dalej.
I tak skończyła się moja przygoda z Kościołem katolickim. Owszem, bierzmowałem się, przez brata. Załatwił mi to, bo musiałem brać ślub kościelny w przyszłości. Ale nigdy już na żadne lekcje religii nie poszedłem. I od tamtej pory oddzieliłem sobie instytucję Kościoła od Boga, bo jestem człowiekiem wierzącym.
Cały czas mnie to mordowało w środku. W końcu babcia zapytała, dlaczego jestem taki zamknięty, dlaczego unikam kobiet, unikam kontaktów. To było na pierwszym roku studiów. Zawsze przyjeżdżałem do domu. Nie zostawałem tam w akademiku na jakieś imprezy. Byłem po prostu bardzo zamknięty w sobie. Babcia pytała, czy stało się coś, o czym chciałbym z nią rozmawiać. Rozpłakałem się i wyznałem jej prawdę. Babcia była silną osobą, chciała tam iść i robić awanturę, ale ją prosiłem, aby się powstrzymała, bo bałem się, że to będzie miało konsekwencje. Bałem się, że jeżeli ktoś się dowie, będę miał wielki wstyd, że niby ja go sprowokowałem do tego zachowania. Babcia zmarła jakieś pół roku później. To była jedyna osoba, która wiedziała, co się stało. U mnie w rodzinie nikt o tym nie wie.
Całe życie byłem taki zamknięty w sobie, bardzo nerwowy. Nigdy żonie nie powiedziałem, co się stało. Nie miałem po prostu odwagi. Cały czas miałem poczucie, że nie jestem pełnowartościowym facetem. To straszne uczucie. Nie życzę nikomu takiego odbierania samego siebie. Czułem się całe życie człowiekiem niższej wartości, takim poniżonym.
To jest trauma. Nawet po tylu latach nie potrafię tego opanować. Są reakcje, które nagle się pojawiają. Że niby jest dobrze i w pewnym momencie to we mnie wybucha. Na przykład na jakichś imieninach czy urodzinach. Ktoś coś wypił i mnie klepnął po ramionach. A ja go po prostu walnąłem. Tak agresywnie zareagowałem, że pobiłem. Wszyscy byli w szoku, bo znają mnie raczej jako osobę spokojną. A tu nagle taki wybuch. Nie wiadomo, skąd nastąpił. I teraz jak mam im tłumaczyć, że tak reaguję na dotyk mężczyzny, który chce mnie objąć, czy na gest poklepania? Momentalnie się spinam. Ten, kto tego nie przeszedł, nie zrozumie.
Teraz mam czterdzieści trzy lata. Jak miałem tak koło trzydziestki, zadzwoniłem do kurii, by się dowiedzieć, gdzie ten ksiądz obecnie przebywa. Nie udzielono mi odpowiedzi. Wysłałem też pismo i po prostu nie dostałem odpowiedzi. Zacząłem go wtedy szukać. Trochę mi to zajęło, bo wtedy w Polsce internet praktycznie nie istniał. Dojrzałem jednak do tego, żeby się z tym tematem rozliczyć, żeby tę sprawę zamknąć, bo ciąży na mnie cały czas jak kamień. Poza tym uświadomiłem sobie, że on jeszcze może uczyć dzieci. Dotarło do mnie, że muszę coś z tym robić. Sam dla siebie, dla swojego spokoju ducha, ale też żeby go odsunąć od dzieci. Mam w rodzinie księdza, troszkę podpytałem, powiedziałem, że szukam, ale nie zdradziłem w jakiej sprawie. Myślę jednak, że się zorientował. Tak chyba wyczuł. I zapadła zmowa milczenia.
Aż tak właśnie dwa lata temu wpisałem w internet, "ksiądz [imię i nazwisko]" i wyskoczyło mi, że jest proboszczem w [nazwa miejscowości]. Chciałem się z nim umówić. Chciałem stanąć z nim twarzą w twarz. I po prostu wygarnąć mu to, co już tyle lat we mnie kipi. Napisałem oficjalne pismo do arcybiskupa. Zapytałem, czy ksiądz [nazwisko] pracuje u nich w parafii. Przez dwa miesiące w ogóle nie było żadnej odpowiedzi, więc w końcu postanowiłem sam zadzwonić, czy coś w tej sprawie wiadomo. Telefon odebrał sekretarz arcybiskupa i powiedział, że sprawa jest w toku, w trakcie wyjaśnienia i załatwienia, i że mam oczekiwać na ewentualną odpowiedź. Minęły następne dwa miesiące i nic się nie wydarzyło, więc zadzwoniłem. Przedstawił się inny ksiądz, że on teraz tam jest sekretarzem. Powiedziałem wprost, że czekam na oficjalne pismo od arcybiskupa, ale on mnie przekonywał, że sprawa jest wciąż załatwiana. Zdenerwowałem się. Powiedziałem, że nie odpuszczę, bo ta sprawa powinna być w końcu wyjaśniona i powinno się w Polsce zrobić coś przeciwko takim księżom, że wiem, że on nadal prowadzi lekcje religii z dziećmi.
Dostałem w końcu odpowiedź z kurii metropolitalnej, że taki ksiądz u nich rzeczywiście pracuje, ale kuria zaprzeczyła w piśmie, że kiedykolwiek uczył religii w miejscowości, z której pochodzę. I że on tam tylko przebywał. No po prostu turystycznie lub w odwiedzinach. A ja mam świadectwa religii wystawiane i imiennie podpisane przez tego księdza, który w latach siedemdziesiątych (1977-1978) przez dwa lata uczył mnie religii. Odpowiedź przyszła nawet nie listem poleconym, tylko zwykłym, w zwykłej kopercie. Na kopercie nie było żadnego logo kurii. Chodzi o to, żeby nie było nigdzie danych, skąd ten list przyszedł. W tej chwili jestem gotowy, by stanąć przed tym całym trybunałem kościelnym i sprawę zamknąć.
Tu nie chodzi o jakieś odszkodowanie albo zadośćuczynienie finansowe, tylko ten temat musi ujrzeć światło dzienne w Polsce. Kodeks karny przewiduje przedawnienie tego typu przestępstw po piętnastu latach. Wydarzało się to pod koniec lat siedemdziesiątych. No, to mamy ponad trzydzieści lat. Chcę, żeby ten przepis został uchylony na okres trzech lat, żeby w tym czasie mogły być złożone w Polsce pozwy. To jest w tej chwili mój cel, aby jednak doprowadzić do skazania tych ludzi, bo oni się czują obecnie bezkarni. Temat był zawsze zamiatany pod dywan. Nikt nie chciał o tym mówić przez lat trzydzieści, czterdzieści. To pójdzie w tysiące ofiar przez tak długi czas. W Irlandii też dopiero jak zaczęło się o tym mówić, okazało się, jaka jest skala problemu.
Ja znam dwanaście innych ofiar, ale to jest tylko wierzchołek góry lodowej. Wiem jeszcze o koledze, wyjechał za granicę. Po jego zachowaniu wtedy już wyczułem, że coś też z nim jest nie tak. Tak jak ze mną. Bo ja też zacząłem się inaczej zachowywać, bo stałem się bardzo nieufny, zamknięty w sobie. Udało mi się go odnaleźć i zapytałem go wprost: Czy coś się stało na zajęciach religii z księdzem [imię i nazwisko]? No i, niestety, odpowiedział mi, że tak, że ten ksiądz też próbował go zgwałcić, do tego stopnia, że podarł na nim ubranie.
Do mediów nie zwróciłem się nigdy. W Polsce media boją się tego tematu. Oglądałem kiedyś taki program publicystyczny w TVN. Próbowali tam robić wywiady. Niestety Kościół powiedział, że w ogóle nie będzie podejmował tematu. Stwierdziłem, że jeżeli TVN nie jest w stanie czegokolwiek robić, no to co ja mogę? W Polsce panuje bezsilność. Zwykły człowiek nie ma możliwości przebicia się gdziekolwiek z takim tematem, bo Kościół ma duże wpływy. W mojej pracy też. Mam niestety dużą styczność z księżmi, w pracy. Więc stanąłem przed murem. Z jednej strony poczucie sprawiedliwości, zrobienia czegoś, by wyrównać tę krzywdę, bo trauma na całe życie zostaje. No i żeby on już nikogo nie krzywdził. Ale z drugiej strony wiem, że jak to wyjdzie na światło dzienne, to mogę dostać baty.
Ale to jest takie brzemię w duszy, taka zadra, że z czymś takim nie możesz się pogodzić. To jest ta największa blizna, w środku. Narasta przez lata takie poczucie odrzucenia, winy, że to może ja coś robiłem nie tak w swoim życiu, ale jednocześnie świadomość, że tak sprawy nie można zostawić. Póki tego nie załatwię, spokojnie nie umrę.
Ksiądz jest proboszczem w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej".