Kolejna firma na skraju bankructwa

Kryzys dopadł Ceramikę Harasiuki. Firma wstrzymała produkcję, komornik siedzi im na karku i sprzedaje wyprodukowany towar, brakuje płynności finansowej, a większość pracowników straciła pracę.
Nie było dobrze, a jest jeszcze gorzejOd dłuższego czasu widmo bankructwa wisi nad gminnym zakładem w Harasiukach. W 2006 roku przejął ją krakowski przedsiębiorca Przemysław Mocie. Wówczas to pracownicy sprzedali mu swoje udziały. W ubiegłym roku ostre cięcia dotkliwie odczuli polscy pracownicy. Część z nich został zwolniona, a w ich miejsce zatrudniono osoby z Korei Pólnocnej.
Nawet tania siła robocza na nic się zdałaAle nawet zaangażowanie taniej siły roboczej nie zapobiegło powolnemu upadkowi firmy, jaki obserwujemy teraz. W połowie tego roku nastąpiły grupowe zwolnienia. Pracę straciły 134 osoby ze 161 zatrudnionych. To ogromna ilość. W większości pracowały tu osoby z gminy Harasiuki.
Firma nie tylko nie miała na opłaty dla pracowników, ale także na rachunki. I tak w maju tego roku w zakładzie odłączono prąd. Z opłatami za gaz też ma problemy. Ma do zapłacenia, bagatela, 800 tys. zł. Do tego dojdzie także czynsz za dzierżawę terenu. We wrześniu ubiegłego roku przedstawiciel Skarbu Państwa (bo do Skarbu Państwa należy ten obszar) wypowiedział umowę dzierżawy i wystąpił z pismem o przekazanie majątku. Ale firma nie poczuła się do obowiązku i zignorowała pismo. Sprawa toczy się w sądzie.
Renesans Ceramiki?Gmina ma jednak nadzieje, że jeśli właściciel zwróci majątek, to z zakład będzie można jeszcze odratować. Wówczas wojewoda przejmie ten grunt i z pewnością ogłosi przetarg. A może wówczas zakładem, o przecież wielkim doświadczeniu i sporym uposażeniu, zainteresuje się poważny inwestor, Póki co trzeba czekać na rozstrzygnięcie sądu.
Komentarze
Poszukaj Joseff dalej, do dzisiaj nikt nie rozliczył się z pieniędzy zbieranych na stocznię. Ślady prowadzą przez tajemniczą śmierć Bolesława Hutyry oraz nadzór biskupa Frankowskiego. W sieci jest mnóstwo informacji o tym.
Takich artykułów można pisać tysiące zmieniając jedynie nazwę firmy. Duże, średnie czy małe - to bez znaczenia. Najpierw "prywatyzacja", potem wyzysk, zwolnienia, wyprzedaż majątku i bankructwo. Ludzie na bruku, a jednostki z kieszeniami wypchanymi szmalem. Oto Polska rzeczywistość.
Pracownicy byli współwłaścicielami zakładu (spółka pracownicza), ale w 2006 roku sprzedali swoje udziały nowemu inwestorowi i tym samym pozbawili się wpływu na zarządzanie spółką.
Wzbogacili się o kilka-kilkanaście tys. zł, ale stracili miejsca pracy.
joseff puknij się w swoją pustą główkę
moze rydzyk ogłosi zrzute na ten zakład i pomoże jak pomógł stoczni